PDSK#031 Czego się boi korektor (część 2) (podcast)

PDSK#031 Czego się boi korektor, część 2 (podcast)

Żyjemy w dziwnych czasach. Świat bardzo się skurczył. Ale jeśli miałabym wskazać jakiś plus tej globalnej wioski, byłoby nim na pewno współdzielenie doświadczeń. W poprzednim odcinku podcastu PDSK Agnieszka, Kasia, Bernadeta, Justyna i druga Agnieszka, kursantki Akademii korekty tekstu, podzieliły się z nami swoimi obawami odnośnie do zawodu korektora. Jeśli mieliście okazję wysłuchać tego odcinka, być może uderzyła Was w pewnym momencie myśl: „Hej, ja też tak mam!”. Mam nadzieję, że zaraz po niej przyszła kolejna: „Hej, ja też zdołam sobie z tym poradzić!”. Zapraszam Was do wysłuchania drugiej części podcastu z udziałem absolwentek Akademii.

Subskrybuj: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | Inne

Montaż: Kamil Dudziński

Transkrypcja: Katarzyna Bień

Goście odcinka

Justyna Szymkiewicz

Katarzyna Kowalska

Bernadeta Paczkowska

Agnieszka Ruczaj

Agnieszka Michalik

Plan odcinka

  1. Boję się… wyjść do ludzi i reklamować swoje usługi
  2. Boję się… że korekta mi się nie opłaci
  3. Boję się… samej/samego siebie

Transkrypcja podcastu #031 Czego się boi korektor (część 2)

Boję się… wyjść do ludzi i reklamować swoje usługi

Agnieszka Michalik: Boję się wyjść przed szereg i powiedzieć światu: „Hej, tu jestem!”. Zrobić ten pierwszy krok i pokazać, że czyjś tekst może być jeszcze lepszy. Ten strach towarzyszy mi bez przerwy, nawet wtedy, gdy spotykam się z pozytywnym odbiorem. Gdzieś z tyłu głowy zawsze mam taką myśl, że może niepotrzebnie się komuś narzucam, że może ta osoba jednak nie potrzebuje mojej pomocy, bo przecież gdyby jej potrzebowała, to sama by się do mnie zgłosiła, prawda?

Ewa Popielarz: Agnieszko, prawda i nieprawda. Będą osoby, które zgłoszą się do nas same. Bo wiedzą, jak ważna jest korekta tekstu. Całej reszcie trzeba pokazać, czym w ogóle jest korekta, jak tekst może na niej zyskać. Trzeba im wyjaśnić cały proces, uświadomić, że nie tylko książki podlegają redakcji i korekcie. Trzeba wyraźnie odróżnić korektę od krytyki. Nie tylko korektorzy boją się wytykania błędów, autorzy też. Dlatego trzeba pokazać autorowi, że jesteśmy po jego stronie, wspólnie dążymy do tego, żeby tekst był lepszy.

Ale zaraz, zaraz – skąd ludzie mają się o tym wszystkim dowiedzieć, jeśli im tego nie powiemy? Jeśli będziemy się bali pokazać im, jak możemy im pomóc? Nawet ci, którzy znają wartość korekty, nie przyjdą do nas, bo wiecie co… nie będą wiedzieć, że istniejemy!

Czy lekarz boi się powiedzieć: „Hej! Leczę ludzi!”?

Czy taksówkarz boi się powiedzieć: „Hej! Zawiozę cię na miejsce!”?

Czy sprzedawca w sklepie chowa się za ladą, bo boi się przyznać, że możesz coś od niego kupić?

Więc dlaczego korektor miałby się bać powiedzieć światu: „Hej! Potrafię ulepszyć Twój tekst!”? Pamiętajcie, korektorzy, nie wciskacie nikomu niepotrzebnego badziewia. Sprzedajcie swoje usługi, swoją wiedzę, zaangażowanie, czas – nie po to, żeby zepsuć autorowi tekst, ale po to, żeby go ulepszyć. Zlitujcie się nad tymi autorami i pokażcie im, że nie są sami ze swoimi tekstami. Niech im spadnie kamień z serca, niech wiedzą, że ktoś im pomoże w wydaniu e-booka czy transkrypcji podcastu. I że to będziecie Wy!

Agnieszka Ruczaj: Boję się, że nie będę potrafiła zareklamować swoich usług, tak żeby potencjalni klienci byli zainteresowani współpracą.

EP: W poprzednim przytaczanym fragmencie Agnieszka bała się reklamować w ogóle. Teraz druga Agnieszka boi się, że zareklamuje się źle, niedostatecznie, niewystarczająco.

Wyobraźmy sobie taką sytuację. Chcesz ocieplić poddasze. Nie znasz się na tym zupełnie, ale powiedziałaś o tym kilka razy, Twój telefon podłapał temat i zaczynają Ci się wyświetlać reklamy firm zajmujących się ocieplaniem poddaszy. Cóż za zaskakujący zbieg okoliczności.

Co teraz robisz? Zakładam, że klikasz reklamę, wchodzisz na stronę, zerkasz na opinie o firmie, dotychczasowe realizacje, czytasz o całym tym procesie, więc dobrze, jeśli na stronie jest napisane, na czym to w ogóle polega. I dobrze, żeby było to napisane ludzkim językiem, bo przecież się na tym nie znasz. Fajnie, jak jest cennik. Ale nawet jeśli go nie ma, a reszta Cię zainteresuje, to bierzesz telefon albo siadasz do komputera i piszesz maila albo dzwonisz.

Czym się różni szukanie korektora od szukania ekipy do ocieplania poddasza? Niczym. Na Twojej stronie ma się znaleźć opis oferty (napisany po ludzku), opinie o Twojej pracy, portfolio, może jakiś ramowy cennik. I kontakt do Ciebie. Jest jeszcze jedna rzecz, którą trzeba będzie zrobić – jeśli nie wykupisz płatnych reklam (a to wcale nie jest konieczne), to samodzielnie musisz zadbać o to, żeby pojawić się przed oczami potencjalnych klientów. Masz do wyboru media społecznościowe, stronę internetową, maile, grupy tematyczne – dokładaj tam codziennie coś od siebie.

Nie potrzebujesz żadnych fajerwerków. Nie musisz się silić na wybijanie się z tłumu, oryginalność i nie wiadomo co. Czy przy decydowaniu o podjęciu współpracy z firmą od poddaszy miało dla Ciebie znaczenie, jakie ta firma ma logo? Jakie są jej kolory marki? Czy na grafikach ma dobrze dobrane fonty? Czy stosuje chwytliwe hasła?

Jasne, estetyczne grafiki, dobry copywriting, piękne logo – to wszystko pomaga. Ale naprawdę nie to jest najważniejsze. Autor podejmie z Tobą współpracę, nawet jak nie masz logotypu. Idę o zakład, że nawet Cię o to nie zapyta. Serio 😉

Boję się… że korekta mi się nie opłaci

Bernadeta Paczkowska: Boję się wyceny. To kompletnie przerażający moment przeliczenia własnych umiejętności na pieniądze. Czy moje stawki nie są za wysokie? A co z opłacalnością? Może jednak trochę podbiję stawkę za arkusz przy większych zleceniach? Nie no, na to nikt się nie zgodzi… Kiedy siedzę nad tekstem, szczególnie podczas redakcji, coś dziwnego dzieje się z czasem. Wydaje mi się, że nad poprawką zastanawiam się tylko chwilę, a tak naprawdę magluję zdanie przez piętnaście minut – i wtedy zaczynam się bać. Boję się, że korekta nie będzie mi się opłacać. Przecież praca nad każdym tekstem, nawet krótkim, zajmuje mi okropnie dużo czasu. Chcę, żeby było idealnie, więc sprawdzam zasady i możliwości w nieskończoność. Czytam wszystko po kilka razy. A później zestawianie wynagrodzenia z czasem pracy sprawia, że robi mi się gorąco.

EP: Przed startem kolejnych edycji Akademii korekty tekstu dostaję czasem maile o mniej więcej takiej treści: „Dzień dobry, interesuje mnie zawód korektora. Czy po kursie będę mieć pracę? Zależy mi na tym, żeby szybko zacząć zarabiać”. Wiadomość, którą wysyłam w odpowiedzi, powinna się znaleźć w podręcznikach marketingu pod nagłówkiem: „Tak nie sprzedasz swoich produktów”. Dlaczego? W takim mailu robię wszystko, żeby zniechęcić osobę, która zadała to pytanie.

I zanim się złapiecie za głowę, pozwólcie, że wyjaśnię, jaki mam w tym cel. Korekta to nie jest zawód lekki, łatwy i przyjemny. Nie jest to też zawód, w którym błyskawicznie widać efekty. Mówię tu o efektach w postaci wiedzy, ale też o efektach w postaci zarobków.

Najpierw trzeba przebrnąć przez setki stron zawiłości językowych i edytorskich. Kiedy już wydaje Ci się, że co nieco łapiesz, dostajesz do ręki tekst i masz te zasady wprowadzić w życie. Wszystkie naraz! I nigdy nie wiesz, czy w danym zdaniu jest błąd, czy go nie ma. Czasem nie da się tego stwierdzić na pierwszy rzut oka. A jak już zdaje Ci się, że łączysz reguły z praktyką, dowiadujesz się, że część zasad, a właściwie prawie wszystkie… można w uzasadnionych okolicznościach złamać! No super, a miało być tak prosto – mieliśmy wyłapywać literówki i usuwać przecinki sprzed „i”.

Ale twarda z Ciebie sztuka, nie poddajesz się. Zaczyna Ci to nawet sprawiać dziwną przyjemność, przechodzisz więc do praktyki. No dobra, ale kto Ci zapłaci za korektę tekstu, skoro jeszcze żadnej nie masz na koncie? Trzeba by najpierw poćwiczyć. Zaczynasz szukać zleceń – na razie pro bono, może przy jakichś projektach charytatywnych, żeby połączyć pożyteczne z pożytecznym. Czujesz, że to jest to. W praktyce najwięcej się uczysz, autorzy dają Ci pozytywny feedback, wiesz, że możesz już wziąć za swoją pracę pieniądze.

I świetnie, to jest bardzo dobry kierunek. Tyle że… właśnie minęły kolejne miesiące. Praca nad jedną książką pro bono zajęła Ci trzy tygodnie. Nas e-bookiem dla koleżanki siedziałaś miesiąc, przed składem, po składzie. Dostałaś dobre referencje, poleciła Cię swojej znajomej, ale hej – minął miesiąc!

To będzie tyle trwać. Tu nie ma dróg na skróty. Nauka, zdobywanie doświadczenia zajmą Ci wiele czasu. Pierwsze zlecenia nie przyniosą Ci kokosów, bo i stawka będzie niewielka, i czas spędzony nad szukaniem rozwiązań i zasad nie będzie krótki. Ale z czasem stawka będzie rosnąć. Kolejne zasady już na stałe znajdą odpowiednie szufladki w Twojej głowie, nabierzesz wprawy. Nie wydarzy się to w miesiąc, w dwa ani trzy, ale jeśli będziesz stawiać kolejne kroki, to zobaczysz postępy.

Boję się… samej/samego siebie

AM: Boję się perfekcjonizmu, bo ciężko mi się cieszyć z dobrze wykonanej pracy, jeśli wiem, że mogłam coś zrobić lepiej. Pamiętam, że przy pierwszej mojej korekcie, którą wykonałam w ramach kursu, Ewa napisała: „Brawo! Świetna robota”. Poczułam się doceniona, ale kiedy zaczęłam przeglądać korekty pozostałych kursantów, przestało liczyć się to, ile poprawek naniosłam, bo pominęłam kilka innych, równie ważnych. Oczywiście cały czas tłumaczę sobie, że perfekcjonizm nie jest moim przyjacielem, a lepsze często jest wrogiem dobrego, ale gdzieś we mnie siedzi ta chęć bycia jeszcze lepszą, chęć dążenia do słynnej perfekcji.

EP: Zupełnie nie rozumiem, skąd ta kariera perfekcji i perfekcjonizmu. Przecież to rodzaj utopii, ideału, który nie istnieje. Czy to rzeczywiście o perfekcję nam chodzi, czy może do głosu dochodzi znów strach przed błędem, przed krytyką?

Gdybyśmy mielibyśmy pewność, że trafimy na autora, który doceni nasze starania; który wie, jak trudną profesją jest korekta; który – nawet jeśli coś nam umknie – nie zrobi awantury, tylko ewentualnie nam to wskaże, żebyśmy się czegoś nauczyli… Czy wtedy też naszym nadrzędnym celem byłaby perfekcja? Czy raczej celem samym w sobie byłoby włożenie maksymalnego wysiłku w pracę – na miarę naszych obecnych możliwości?

A co, jeśli Wam powiem, że większość wydawców czy autorów ma takie podejście? Naprawdę! Przez kilkanaście lat pracy przekonałam się na własnej skórze, że największym swoim krytykiem jestem ja sama. W mojej wyobraźni sytuacja zawsze była o wiele gorsza niż w rzeczywistości.

Podam dwa przykłady:

Działo się to około roku 2013. Miałam wtedy dwójkę małych dzieci – roczną córkę i niespełna trzyletniego syna. W ramach stałej współpracy z pewnym wydawnictwem podjęłam się redakcji książki. Miałam na to pewnie ze dwa czy trzy tygodnie – dokładnych ram czasowych już nie pamiętam, ale w tym wydawnictwie nigdy nie było terminów na cito. To jednak nie były spokojne tygodnie. Zarwane noce, choroby dzieci, ciągle odkładana na później praca… Kiedy deadline się zbliżał, wiedziałam już, że się nie wyrobię, nie ma szans. Próbowałam jeszcze nadrobić pracę w weekend, zarwałam całą noc, ale nad ranem wymiękłam. Przeryczałam z bezsilności pół niedzieli, drugą połowę przespałam, a w poniedziałek rano w wydawnictwie czekał już mail ode mnie, w którym przepraszałam za niedotrzymanie terminu, oddawałam to, co zdołałam przeczytać, i deklarowałam, że nie chcę za to żadnego wynagrodzenia. Byłam przekonana, że to jest koniec naszej współpracy.

Mniej więcej między ósmą a dziewiątą zadzwonił telefon. Wyświetlił się numer redaktora prowadzącego z tego właśnie wydawnictwa. Byłam przekonana, że to nie będzie miła rozmowa, zastanawiałam się, czy w ogóle odbierać, czy nie lepiej udawać, że mnie nie ma. W końcu mosty i tak już miałam spalone.

Odebrałam. Redaktor, z rozbrajającym uśmiechem, który widziałam nawet przez słuchawkę, powiedział mi wtedy słowa, które zmieniły moje podejście do tej pracy: „Pani Ewo, ja jestem człowiekiem. Proszę o tym nigdy nie zapominać”. Korekta to nie praca z tekstem. To praca z ludźmi. Z ludźmi, którzy są dla nas często o wiele bardziej wyrozumiali niż my sami dla siebie. Z tym wydawnictwem współpracowałam potem jeszcze długie lata.

Drugi przykład, bardziej językowy i nieco mniej miły:

Inne wydawnictwo, inny redaktor prowadzący, o wiele bardziej oschły, czasami wręcz nieprzyjemny. Odebrałam kiedyś telefon od niego. Musiało to być naprawdę trudne doświadczenie, bo minęło od tego czasu już prawie 10 lat, a ja ciągle pamiętam, że byłam wtedy na spacerze z dziećmi, że pchałam wózek; pamiętam, w którym miejscu się zatrzymałam.

Redaktor od pierwszych słów zaczął krzyczeć. Krzyczał, że przepuściłam w książce błąd merytoryczny. O ile dobrze pamiętam, ktoś został tam nazwany wnukiem Sienkiewicza, a był prawnukiem albo jakoś tak. Swoją drogą – dla całej książki to była zupełnie drugorzędna sprawa. Ale fakt, mogłam to dokładniej sprawdzić. Redaktor znęcał się nad tym błędem dość długo, przy okazji krytykując moją ogólną wiedzę, poziom nauczania młodzieży i co tam mu się jeszcze nawinęło na myśl. Pamiętam, że z zaciśniętym gardłem rzuciłam przeprosiny i próbę rozładowania sytuacji zdaniem: „Nie myli się ten, kto nic nie robi”. Na co redaktor tylko prychnął. Znów – byłam pewna, że to koniec współpracy.

Jakie było moje zdziwienie, kiedy dosłownie dzień czy dwa później, jak gdyby nigdy nic, na maila przyszła mi propozycja redakcji kolejnej książki.

Ponownie mój wewnętrzny krytyk wyolbrzymił problem. Tym razem sytuacja była naprawdę nieprzyjemna, ale jak się okazało – głównie z mojego punktu widzenia. Być może ten redaktor miał po prostu taki wybuchowy charakter. Co go zresztą nie usprawiedliwia, bo nikt nie powinien w ten sposób traktować współpracowników. Ale spróbujmy uogólnić tę sytuację i przełożyć na inne konteksty.

Zdarzyło Ci się, że autor czy wydawca wskazał Ci jakiś Twój błąd? Jaka była Twoja pierwsza myśl: „O rany, to koniec. Koniec naszej współpracy”? Skąd wiesz, czy Twój rozmówca albo rozmówczyni też tak to traktują? Dopóki nie usłyszysz tego od nich wprost, nie zakładaj najgorszego. Może oni wcale nie oczekują od Ciebie perfekcji. Owszem, wskazali Twój błąd, ale to nie znaczy, że już nigdy nie dopuszczą Cię do swoich tekstów. Jeśli są związani z branżą wydawniczą, to oni najprawdopodobniej już wiedzą, że perfekcja nie istnieje.

Wiesz, co mówi słownik o perfekcjonizmie?

Po pierwsze: to «dążenie do osiągnięcia doskonałości w czymś – uwaga! – często przesadne».

Dążenie, nie osiągnięcie doskonałości. I to przesadne dążenie!

A po drugie: perfekcjonizm to «stanowisko etyczne przyjmujące doskonałość osobistą za najwyższe dobro moralne».

Naprawdę doskonałość ma być naszym najwyższym dobrem moralnym? Potrafiłabym wskazać kilka innych dóbr, ważniejszych. Może ten cały perfekcjonizm jest jednak przereklamowany…

Kasia ma do dodania jeszcze kilka słów na ten temat:

Katarzyna Kowalska: Ostatnia rzecz, której boję się najbardziej – to ja sama. Boję się roztrząsania błędów i krytykowania siebie. Bo przecież tak dużo pracy i wysiłku mnie kosztowało wykonanie tego zlecenia, a i tak w jakiś sposób je skopałam albo nie byłam z niego do końca zadowolona. To takie durne myślenie i podburzanie własnej wartości. A przecież to nie koniec świata, prawda? Tylko ten nie popełnia błędów, kto nic nie robi. Chcę naprawdę wierzyć, że kiedyś się nauczę w ten sposób na to patrzeć i że w końcu przestanę się nad sobą znęcać.

*

EP: Bądźmy dla siebie dobrzy. Doceniajmy się. Pracujmy na 100% swoich możliwości i pozwólmy innym tę naszą pracę zauważyć. Pokażmy im, co robimy, kim jesteśmy, jak możemy im pomóc.

Nie powiem Ci na koniec: nie bój się. Bo wiem, że to nie jest takie proste. Ja też się boję. Przed każdą nową współpracą, nowym projektem mam tysiąc myśli na minutę i tysiąc argumentów za tym, żeby się wycofać, schować, nic nie robić. Ale kilka razy w życiu posłuchałam tego strachu i się wycofałam. Zawsze żałowałam. Zawsze.

Więc – bój się. I wiedz, że inni też się boją. Tak, ci, którym niby wszystko tak lekko przychodzi, których obserwujesz, do których się może czasem porównujesz. Oni też się boją. Ale działają. I zza tego działania strachu już nie widać. Jeśli chcesz, żeby go nie było – działaj. W końcu mu się znudzi i sobie pójdzie. A nawet jak wróci, to będziesz już wiedzieć, że wystarczy zrobić krok do przodu, żeby zostawić go w tyle.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *