PDSK#030 Czego się boi korektor (część 1) (podcast)

PDSK#030 Czego się boi korektor, część 1 (podcast)

Boję się kliknąć guzik rozpoczynający transmisję na żywo na Instagramie albo na webinarze. Zanim to zrobię, zwykle jeszcze wychodzę z pokoju, idę po kolejną szklankę wody, poprawiam krzesło, sprawdzam mikrofon. Żadnej z tych rzeczy nie musiałabym w tym momencie robić, chcę tylko opóźnić moment rozpoczęcia transmisji. Live’y prowadzę od kilku lat, liczą się już w setkach. I ciągle się boję.

Boję się opublikować post na LinkedInie. Rzadko to robię, nie znam tamtejszej społeczności. Niby wiem, że przecież mnie nie zjedzą, ale boję się.

Boję się czytać książki po swojej redakcji albo korekcie. Bo może znajdę błąd. Boję się, jak ktoś mi pisze, że czyta książkę po mojej redakcji albo korekcie. Bo może znajdzie błąd. I co sobie o mnie pomyśli? Wiem, że wykonałam swoją pracę najlepiej, jak potrafiłam. I że od literówki nikt jeszcze nie umarł. Chyba. Ale się boję.

Mimo to zajmuję się redakcją i korektą od kilkunastu lat. Bo nie jest najważniejsze to, czego się boimy, ale to, czy potrafimy sobie z tym poradzić.

O to, czego się boi korektor, zapytałam kursantów Akademii korekty tekstu. Agnieszka, Kasia, Bernadeta, Justyna i druga Agnieszka podzieliły się ze mną swoimi obawami. Tak powstał podcast, który rozrósł się do dwóch odcinków. Nie dlatego, że tych obaw jest tak dużo. Ale dlatego, że bardzo bym chciała chociaż spróbować Was od nich uwolnić. Bo jestem przekonana, że część z nich jest też Waszym udziałem. Rozprawmy się wspólnie z tymi ograniczającymi nas lękami!

Subskrybuj: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | Inne

Montaż: Kamil Dudziński

Transkrypcja: Katarzyna Bień

Goście odcinka

Justyna Szymkiewicz

Katarzyna Kowalska

Bernadeta Paczkowska

Agnieszka Ruczaj

Agnieszka Michalik

Plan odcinka

  1. Boję się, że jeszcze za mało potrafię
  2. Boję się… popełnić błąd
  3. Boję się… hejtu

Źródła przywołane w odcinku

Transkrypcja podcastu #030 Czego się boi korektor (część 1)

Boję się, że jeszcze za mało potrafię

Justyna Szymkiewicz: Boję się, zwłaszcza na początku drogi, zderzenia ze ścianą. Zawiłości, na które trudno mi będzie znaleźć odpowiedź. Wiem, że zawsze mogę liczyć na wsparcie grupy, ale jestem typem zosi samosi i lubię sama szukać rozwiązań. Denerwuję się na siebie, gdy mi się to nie udaje.

Ewa Popielarz: Zosia Samosia, ta od Tuwima, „Zjadła wszystkie rozumy, / Więc co jej po rozumie? / Uczyć się nie chce – bo po co, / Gdy sama wszystko umie?”. Takie „samosiostwo” byłoby złe. Takiego „samosiostwa” nie chcemy. Ale Justyna mówi o czymś innym – o ambicji. A pośrednio też o obawie przed zadawaniem pytań.

Powiedzcie mi, kto nam zrobił taką krzywdę w życiu, że boimy się pytać? Sądzimy, że zadane pytanie nas pogrąża, bo świadczy o naszej niewiedzy. Czy to szkoła nas tego nauczyła? A może internet, w którym zamiast odpowiedzi dostajemy przytyki odnośnie do popełnionych w poście błędów. O takim publicznych wytykaniu błędów będę jeszcze w tym podcaście mówić pewnie wielokrotnie, bo to jedno z poważniejszych źródeł strachu, o którym dziś rozmawiamy.

Ale najpierw dwa przykłady:

Jakiś czas temu Facebook wprowadził możliwość zadania anonimowych pytań w grupach. Dotąd każde pytanie było oznaczone naszym zdjęciem, imieniem i nazwiskiem albo inną nazwą czy grafiką, jeśli takie dane sobie na Facebooku wybraliśmy. Prowadzę na Facebooku grupę Po drugiej stronie książki, w której jest aktualnie ponad 6,5 tysiąca osób, więc codziennie pojawiają się różne pytania, zwykle językowe. Zakładałam, że w PDSK nikt nie będzie z tej anonimowości pewnie korzystał, no bo co jest takiego strasznego w pytaniu o przecinek? Tymczasem okazuje się, że pytań anonimowych pojawia się mnóstwo! Wiele osób chętnie z tej formy korzysta. A nie jest ona domyślna, trzeba wybrać specjalną opcję, żeby post ukazał się bez naszych danych. Więc to nie przypadek.

Drugi przykład to moja historia. Jeśli słuchaliście 26 odcinka podcastu PDSK, to wiecie mniej więcej, jakie były moje początki w zawodzie korektora. A były przede wszystkim – bardzo samotne. Powiedzieć, że kilkanaście lat temu to był zawód dla introwertyków, to jak nic nie powiedzieć. To był wręcz zawód dla samotników! I naprawdę nie było kogo zapytać o swoje rozterki językowe. Instagram jeszcze nie istniał, Facebook też nie (to był rok 2006). A jak już dwa lata później wszedł oficjalnie do Polski, to był bardziej Naszą-Klasą niż platformą wymiany usług. Gdzie miałam zadawać te pytania? Na Gadu-Gadu? Mogłam sobie co najwyżej wstawić emotkę z ludzkiem walącym głową w ścianę, jak trafiłam na większe zawiłości językowe.

Owszem, współpracowałam z wydawnictwami, ale redaktorzy prowadzący nie mieli (i dalej nie mają) za wiele czasu, żeby mnie czegokolwiek uczyć. Wyłapywałam strzępki informacji, dzięki którym uczyłam się nowych dla mnie rzeczy. Ale to naprawdę była długa i żmudna droga.

I też się bałam, że nie wszystko wiem. Ba, ja byłam pewna, że nie wiem wszystkiego! Że wiem jeszcze bardzo mało. To nie jest zawód, do którego można napisać tutorial na 50 stron, po którego przeczytaniu będziemy wszystko wiedzieć. Najważniejsze, żeby mieć tego świadomość. A potem uczyć się, drążyć i pytać. Emotki z głową walącą w ścianę już i tak nie ma, więc pozostaje nam wziąć się do roboty 🙂

Obawa przed lukami w wiedzy towarzyszy też Kasi, posłuchajcie:

Katarzyna Kowalska: Boję się błędnej interpretacji zasad w kwestii poprawności pewnych zapisów lub – co gorsza – braku wiedzy. Chodzi o takie przypadkowe nieprzypadkowe poprawianie z dobrego na lepsze albo z dobrego na złe.

EP: Z dobrego na lepsze zawsze warto poprawić – albo przynajmniej to zaproponować. Nie ma sensu poprawianie z dobrego na równie dobre. Bo wtedy po prostu zmieniamy słowa autora na swoje. A skoro są równie dobre, to niech zostanie po „autorowemu” (strasznie dużo neologizmów w tym odcinku!), bo to jego lub jej tekst, nie nasz.

Z dobrego na złe – tak nie robimy. Jak się przed tym ustrzec? Odpowiedź jest prosta: argumentami.

Czym się różni korektor od każdego innego człowieka, który bierze się za poprawianie czyjegoś tekstu? Póki działamy amatorsko, najczęściej poprawiamy „na czuja”. Czasem w prostych sytuacjach, np. interpunkcyjnych albo w kwestii małych/dużych liter czy pisowni łącznej/rozłącznej, pewnie potrafimy nawet podać zasadę. Ale jak przychodzi do zmian składniowych, stylistycznych – bez solidnego przygotowania działamy na wyczucie.

Korektor powinien każdą poprawkę umieć uzasadnić. Nie wystarczy rzucić: „Jakoś mi to słabo brzmi. Napiszmy inaczej”. „Słabo brzmi” to tylko sygnał, że mogłoby być lepiej. Ale jeśli naprawdę chcemy ten fragment zmienić, to zastanówmy się dlaczego. Może jest powtórzenie, może niezamierzony rym, może dane słowo nie pasuje do bohatera, może nagle bez powodu zmienił się czas, może podejrzewamy, że czytelnik nie zrozumie danego fragmentu, bo jest zbyt zawiły, albo odwrotnie – może czujemy, że czytelnik poczuje się zażenowany, że autor wyjaśnia oczywiste oczywistości. Jeśli trudno Wam sobie wyobrazić tę ostatnią sytuację, to podam przykład.

Redagowałam kiedyś książkę dla dzieci w wieku około 10–12 lat (taka młodsza młodzież). W książce były przypisy, bo dotyczyła czasów PRL-u, dla dzieciaków już dość odległych. Większość przypisów była bardzo potrzebna. Przy definicji wywiadu nieco się zawahałam, ale jeszcze poszłam dalej. No ale kiedy autorka zaczęła wyjaśniać w przypisie, czym jest YouTube – oj, wtedy musiałam zareagować. Wyobrażacie sobie reakcję 12-latka, któremu ktoś wyjaśnia, co to takiego YouTube? Zadaniem redaktora jest uchronienie autorów przed takimi reakcjami czytelników.

Wróćmy do meritum, bo odbiłam w dygresję. Kasia wspominała, że boi się poprawiania z dobrego na gorsze. Moja propozycja brzmi: postaw na argumenty, wertuj słowniki, także internetowe, dopytuj, konsultuj. Jeśli umiesz uzasadnić swoją poprawkę, to znaczy, że warto ją zaznaczyć.

Problem robi się poważniejszy, jeśli obawa przed tym, że potrafię jeszcze za mało, paraliżuje mnie i blokuje przed działaniem. Wspomina o tym Bernadeta:

Bernadeta Paczkowska: W ramach egzaminu końcowego w Akademii korekty tekstu Ewa postawiła przed nami naprawdę duże wyzwanie. No ale pomyślałam sobie: „Okej, jestem dobrze przygotowana, mam sporo czasu, dam radę”. I co? Trochę mnie przestraszyła liczba błędów, które popełniłam. No dobrze – byłam przerażona. Zaczęłam się bać, że to nie jest dla mnie dobry moment na rozpoczęcie działalności z prawdziwego zdarzenia. Zamierzałam świadczyć usługi i brać za to pieniądze, a przecież właśnie się okazało, że mam braki. I co teraz? Nie startować z działalnością, tylko przerobić materiał jeszcze raz? A może przyjmować tylko te zlecenia, w których czuję się pewnie. Albo – szaleństwo – skoczyć na głęboką wodę? Lekko podłamana, zapisałam się do Ewy na konsultację. I to było najlepsze, co mogłam zrobić. Ewa uświadomiła mi, że potraktowałam się zbyt surowo. Moja wiara w siebie została uratowana. Zaczęłam działać – i działam nadal, bo zleceń przybywa.

EP: Od razu rozwiewam wątpliwości: to nie tak, że na konsultacjach klepię wszystkich po plecach i mówię: „Pięknie, wszystko potrafisz, koniec nauki!”. Prawdą jest tylko to, że klepię po plecach, bo dobra motywacja zawsze się przydaje. Ale potem mówię: „Zobacz, tego za mało, tego za dużo, to zrób tak, na to uważaj, tak nie wolno, a tu był dobry trop, ale się zawahałaś – niepotrzebnie”.

Kiedy słuchałam obaw Bernadety miałam w głowie kilka myśli:

Po pierwsze – czas szkolenia to czas nauki. Gdyby wszyscy wszystko wiedzieli już na tym etapie, to po co by im był chociażby taki kurs jak Akademia korekty tekstu? A jeśli się uczysz, to znaczy, że są rzeczy, których nie wiesz. I popełniasz błędy. I uczysz się na tych błędach.

A jeśli popełniasz błędy, to znaczy, że działasz, próbujesz swoich sił. Nie popełni błędu ten, kto tylko czyta sobie słownik. No bo co tu może pójść nie tak? Ale wyślijcie takiego teoretyka na front, dajcie mu tekst, niech wykona korektę. Będzie płacz i zgrzytanie zębów.

I znów – po to właśnie są szkolenia. Żeby w bezpiecznych warunkach popełnić jak najwięcej błędów. Bo tylko jeśli je popełnimy, dowiemy się, jak je poprawić. I jak być lepszym/lepszą.

A potem przyjdzie Ewa, poklepie po plecach i powie: „No widzisz, opłacało się pracować. Znaczniki w korekcie dobrze dobrane, błędy składu wyłapałaś i przecinki dobrze postawiłaś. A pamiętasz, jak się bałaś, że nie dasz rady? No, to teraz – wracamy do nauki”. Jeśli spodziewaliście się innego zakończenia, to muszę Was zmartwić (albo ucieszyć, co kto woli) – w tym zawodzie nauka nigdy się nie kończy.

Boję się… popełnić błąd

W poprzedniej części podcastu odnosiłam się głównie do czasu nauki. On też jest pełen lęków, ale mimo wszystko – w bezpiecznych warunkach. Prawdziwe szaleństwo zaczyna się wtedy, kiedy zaczynamy pracować na prawdziwych tekstach. Posłuchajcie Kasi:

KK: Czego się boję jako korektor? Hmm… Na przykład następstw błędów. Tak, tego się boję, zwłaszcza na początku. Mimo że jako korektor wiem, że pomyłki zdarzają się każdemu. Mam świadomość, że wybierając taki zawód, niestety jesteśmy skazani na naukę do końca życia, a przynajmniej do czasu wykonywania tego zawodu.

EP: O widzicie, Kasia uważnie słuchała moich tyrad na webinarach w czasie Akademii – tak, uczymy się do końca życia. Tak, jesteśmy na to skazani, jeśli chcemy się parać korektą. I tak, będziemy popełniać błędy. Nie ma magicznej granicy między etapem nauki a etapem pracy w zawodzie. To nie tak, że korektor nagle budzi się rano i myśli: „Okej, jestem gotowy, od dzisiaj wszystko już wiem, nie popełnię żadnego błędu. Mogę zacząć pracę!”.

I Kasia doskonale zdaje sobie z tego sprawę, bo sama zaznaczyła, że pomyłki zdarzają się każdemu. Ale mimo wszystko – boimy się tego.

Tylko że… wiecie co? Od tego jeszcze nikt nie umarł! Tak, poprawność językowa, dbałość o tak zwaną piękną polszczyznę, kultura języka – to wszystko jest ważne, wzniosłe, potrzebne. Ale powiedzmy sobie szczerze: to nie jest zabieg na otwartym sercu. Nasz błąd nie pozbawi nikogo życia. Nie zwalnia nas to oczywiście z dbałości o jakość swoich korekt i z ciągłego doszkalania się. Zawsze pracujemy na 100% swoich możliwości. Chodzi tylko o to, żeby nie dać sobie wmówić, że świat się zawali, jak przepuścimy literówkę.

Zdradzę Wam pewną tajemnicę. Ale najpierw muszę zrobić krótkie wprowadzenie. Otóż w świecie korektorów znane są dwa tytuły, które zyskały już miano biblii – to Polszczyzna na co dzień pod redakcją prof. Mirosława Bańki i Edycja tekstów Adama Wolańskiego. I teraz uwaga – idzie tajemnica: w spisie treści Edycji tekstów jest literówka! Aaaa! Straszne, co? Uważajcie dalej: w Edycji tekstów jest wprowadzone dzielenie między rozkładówkami. Rozkładówka to dwie strony, które widzimy po otworzeniu książki. Nie powinno się zostawiać na końcu rozkładówki kawałka słowa, bo żeby je doczytać do końca, trzeba przewrócić stronę, co jest niewygodne dla czytelnika. I Wolański podaje tę regułę w swojej książce, w tej samej, w której ta reguła jest złamana. No, przeoczona, bo na pewno nikt tego nie zostawił celowo. To po prostu – pomyłka, błąd. A teraz uwaga, idzie hit: w Polszczyźnie jest napisane, że jedynka jest liczebnikiem zbiorowym. I wiecie co? Nikt od tego nie umarł! Powiem więcej – mimo tych strrrrasznych błędów (to była ironia – żebyśmy mieli jasność) korektorzy nadal traktują te książki jako podstawę swojej wiedzy.

Mam nadzieję, że trochę osłabiłam Wasz strach przed popełnieniem błędu. Ale teraz oddam głos Justynie, która mówi o tym problemie w nieco innym kontekście:

Justyna Szymkiewicz: Boję się, że za mocno namieszam, że ingerencja w styl autora będzie widoczna. Oczywiście wiem, że każdą zmianę skonsultuję, jednak nie chciałabym, aby twórca poczuł, że to już nie jego słowa, że weszłam w jego buty i panoszę się po tekście. Chciałabym pracować skutecznie, ale niewidocznie, odciąć się od myśli, co ja bym napisała, a skupić na ulepszeniu tego, nad czym pracuję.

EP: No uwielbiam te dziewczyny. Mówią o swoich obawach, a w drugim zdaniu od razu sobie odpowiadają i dają najlepsze rady! Tak, praca korektora ma być niewidoczna. Korektor, redaktor nie jest autorem i musi o tym cały czas pamiętać.

Obawa przed nadmierną ingerencją w styl autora pojawia się chyba najczęściej, kiedy przechodzimy już do praktyki. Nagrałam kiedyś nawet szkolenie na ten temat – znajdziecie je na stronie kurskorektytekstu.pl pod tytułem „Ingerencje w styl autora”. Podałam tam przykłady moim zdaniem niepotrzebnych zmian i pokusiłam się o nadanie im etykiet, żeby łatwiej Wam było rozpoznać w sobie takie zapędy.

Ingerencje w styl autora – zobacz miniszkolenie

I teraz uwaga – kluczowe słowa w poprzednim zdaniu to: „moim zdaniem”. Nie bez powodu Justyna powiedziała, że każdą zmianę skonsultuje z autorem. Pamiętajcie, że kiedy nanosicie korektę, nie uprawiacie żadnej samowolki. W Wordzie pracujecie w trybie śledzenia zmian, na PDF-ie nanosicie znaczniki. Autor każdą Waszą poprawkę widzi. Może się na nie zgodzić, a może je cofnąć. Może poprosić o wyjaśnienie albo uznać, że dany fragment faktycznie trzeba zmienić, ale jeszcze inaczej, niż zaproponowaliście.

Jeśli uważacie, że to i to trzeba zmienić i macie na to dobry argument – zawsze warto to zaznaczyć. A jak poznać, czy to nie jest nadmierna ingerencja? Proste – zapytać autora. Warto wysłać autorowi dwie, trzy strony poprawionego tekstu i poprosić o komentarz. Szczególnie jeśli to Wasza pierwsza współpraca. Jeśli zgodzi się na wszystko – macie sprawę jasną. Jeśli będzie dopytywał, polemizował, na niektóre zmiany się nie zgodzi – to też dla Was ważna informacja. Będziecie wiedzieć, jak działać dalej.

A jak znowu dopadną Was wątpliwości – znów zapytajcie. Na początku tego podcastu już ustaliliśmy, że pytania nie są oznaką niewiedzy. One są oznaką dążenia do wiedzy. Zapomnijcie o szkolnym, „co autor miał na myśli”. Macie niepowtarzalną okazję zapytać go o to! Skorzystajcie z tego!

Boję się… hejtu

Ja z kolei boję się zaczynać ten temat, bo wyzwala we mnie wszystkie najgorsze emocje. Codziennie obserwuję, jak bardzo dobrze zapowiadający się korektorzy i korektorki boją się ruszyć z miejsca i zaoferować swoje usługi – w obawie przed publiczną krytyką, hejtem, przytykami. Nikt nie ma prawa podcinać im w ten sposób skrzydeł.

Posłuchajcie Agnieszki i Kasi:

Agnieszka Ruczaj: Boję się, że nie wyłapię znaczących błędów i ludzie będą się z tego śmiać. Że umkną mi jakieś oczywistości i wpłynie to na potencjalne przyszłe zlecenia.

Katarzyna Kowalska: Boję się też hejtu ze strony innych, nie tylko korektorów. A tak w ogóle uważam, że wytykanie komuś błędów powinno być zakazane – tak przy okazji.

EP: Zobaczcie: dziewczyny nie mówiły o strachu przed krytyką ze strony autora. Nie, boją się tego, jak inni odniosą się do ich pracy. Boją się, że ktoś im wytknie błąd, będzie się śmiać. Przecież wiadomo, że wszyscy ludzie na świecie mają radary na literówki, a skoro je wyłapali w tekście, to dlaczego korektor tego nie zrobił?

Wiecie dlaczego? Bo poprawiał te wszystkie błędy, których czytelnicy już nie zauważą. Bo ich nie ma!

Kosiliście kiedyś trawę na ogródku? Zakładam, że jeśli tak, to staraliście się jak najlepiej wykonać swoje zadanie. Jak byście się czuli, gdyby ktoś przyszedł na koniec i wytknął Wam, że w jednym rogu zostało kilka nieskoszonych źdźbeł? „Hej, może doceń to, że cały trawnik jest pięknie skoszony, a nie czepiaj się jakiejś drobnej niedoróbki, co?” – podejrzewam, że tak byście pomyśleli. Szczególnie jeśli osoba, która wytyka Wam ten błąd, nigdy w życiu sama nie skosiła trawnika. „Myślisz, że to takie to proste? Że niedoróbki zostały przez moje niedbalstwo? To spróbuj sam czy sama. Skoro widzisz literówki, tzn. źdźbła, masz takie dobre oko, pewnie pójdzie ci świetnie. Tylko nie najedź na kabel, bo będzie źle”.

Kończę już tę rozbudowaną metaforę, bo zaczynamy zmierzać w makabrycznym kierunku. Rozumiecie, co mam na myśli? Łatwo jest krytykować, trudniej docenić włożony trud. Szczególnie jeśli tylko nam się wydaje, że na czymś się znamy, a tak naprawdę nigdy nie próbowaliśmy zagłębiać się w dany temat.

Spróbujcie pomyśleć o swojej profesji – szczególnie jeśli nie jesteście korektorami. Co robicie zawodowo? Piszecie teksty, tworzycie strony internetowe, pracujecie w obsłudze klienta, prowadzicie salon fryzjerski, pracujecie w gastronomii? Zakładam, że wkładacie w to wysiłek, serce, lata nauki, praktyki, przygotowań. Chcielibyście, żeby ktoś przyszedł i powiedział, że sam by lepiej napisał ten opis produktu; że co to za filozofia grzywkę dobrze przyciąć; że zupa przesolona? Jeśli jeszcze zwróciłby Wam uwagę w cztery oczy – super. Poprawicie się, nauczycie czegoś, drugi raz nie popełnicie tego błędu. Ale czy chcielibyście usłyszeć coś takiego na szerszym forum? Czy to nie zdyskredytowałoby całego Waszego wysiłku? Czy nie poczulibyście się niesprawiedliwie potraktowani? 

Z językiem polskim sprawa jest o tyle trudna, że każdemu, kto się nim posługuje, wydaje się, że jest ekspertem. Bo przecież wszyscy mamy za sobą lata nauki polskiego w szkole. Katowali nas tymi podmiotami, przecinkami. Problem w tym, że język polski jest naprawdę niesamowicie trudny. A jeśli nam się wydaje, że świetnie się nim posługujemy, to zwykle mamy rację – wydaje nam się.

Warto więc docenić tych, którzy wkładają wysiłek w poznanie zasad językowych. Nawet jeśli sami popełniają czasem błędy.

*

Jeśli wciąż nie jesteście przekonani do tego, że nie warto poprawiać innych publicznie – wysłuchajcie 15 odcinka podcastu. Zatytułowałam go „Jak poprawiać innych i czy w ogóle warto to robić”. Spoiler: nie warto.

Możecie przejść do tego odcinka już teraz, bo ten, którego właśnie słuchacie, dobiega końca. A właściwie – zbliża się do połowy. Zostały nam jeszcze trzy lęki, ale nimi zajmiemy się w kolejnym odcinku. Śledźcie moją stronę ewapopielarz.pl i moje konta w mediach społecznościowych, żeby go nie przegapić. Usłyszymy się już niedługo!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *