Podcasty

PDSK#024 Projekt: książka charytatywna. Rok z życia taty, autora i wydawcy (podcast)

PDSK#024 Projekt: książka charytatywna. Rok z życia taty, autora i wydawcy (podcast)

Słyszysz „cukrzyca”, myślisz… No właśnie – co sobie myślisz? Wiesz pewnie, że to choroba, może wiesz nawet, że ma różne odmiany, że może być nabyta albo wrodzona, że dotyczy dorosłych i dzieci, że wiąże się z pewnymi wyrzeczeniami, między innymi ze zmianą diety. Większość z nas na tym poziomie się zatrzymuje, ale dla części ta wiedza okaże się niewystarczająca. Kiedy dowiadujesz się, że Twoje dziecko choruje na cukrzycę typu 1, świat nagle wywraca się do góry nogami. Tak właśnie wywrócił się świat gościa dzisiejszego odcinka podcastu – Jacka.

Jacka znacie już z 12 odcinka podcastu. Tam występował jako autor, dziś też przyjmuje rolę autora, ale zupełnie innej książki – książki, która jest zapisem wspomnień, doświadczeń, tego, co wydarzyło się w ostatnim roku w życiu Jacka i jego rodziny, a szczególnie jego syna Antka, u którego zdiagnozowano cukrzycę typu 1. Ale jest to też, jak mówi sam Jacek, drogowskaz dla osób, które w swoim życiu zmierzyły się bądź zmierzą się z podobnymi doświadczeniami.

W ostatnich miesiącach Jacek nie tylko zmagał się z chorobą syna, ale też usilnie pracował nad doprowadzeniem do szczęśliwego finału projektu wydania książki charytatywnej zatytułowanej Witaj, cukrzyco! Rok z życia taty młodego cukrzyka. Pomagał mu w tym zespół profesjonalistów, w którego składzie znalazły się między innymi Ola i Dominika. One również będą moimi rozmówczyniami w tym odcinku podcastu. Wszyscy poznaliśmy się w Akademii korekty tekstu, gdzie Jacek występował jako tester treści i „dostawca” tekstów do korekty, natomiast dziewczyny szlifowały swoje umiejętności korektorskie – i zrobiły to z tak dobrym skutkiem, że w ostatnich miesiącach mogły pomóc Jackowi w realizowaniu jego pomysłu wydania książki.

Dziś porozmawiamy po części o tym, jak czuje się człowiek, który dowiaduje się, że jego syn ma nieuleczalną chorobę. A po części o tym, jak zrealizować projekt wydania książki charytatywnej, bo dzieło Jacka jest nie tylko drogowskazem, ono ma też realnie pomagać. Dochód ze sprzedaży e-booka i wersji drukowanej wesprze działania fundacji Z cukrzycą na TY.

Zapraszam Was do wysłuchania rozmowy z Jackiem, Olą i Dominiką.

Subskrybuj: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | Inne

Goście: Jacek Kujawa, Aleksandra Juryszczak, Dominika Surma

Montaż: Kamil Dudziński

Transkrypcja: Katarzyna Bień

Plan odcinka

  1. Jak to się zaczęło
  2. Nowe życie po diagnozie
  3. Cukrzyca w świadomości społecznej
  4. Czy redaktor/korektor zawsze powinien się znać na temacie książki, nad którą pracuje
  5. Pomysł na książkę i cel jej powstania
  6. Organizacja procesu wydawniczego
  7. Szukanie osób do współpracy
  8. Praca charytatywna – tak czy nie
  9. Najtrudniejsze i najmilsze momenty

Źródła przywołane w odcinku

Transkrypcja podcastu #024 Projekt: książka charytatywna. Rok z życia taty, autora i wydawcy

Ewa Popielarz: Jest nas dzisiaj bardzo dużo, bo do nagrania tego podcastu zaprosiłam aż trzy osoby. Wszyscy się teraz śmieją, bo już piąty raz próbuję rozpocząć to nagranie. Przywitam się teraz z każdym z osobna, żebyście poznali głosy moich rozmówców. Jacku, pozwól, że zacznę od dziewczyn. Jest z nami Ola. Cześć, Olu!

Aleksandra Juryszczak: Cześć!

EP: Jest Dominika. Cześć, Dominiko!

Dominika Surma: Cześć wszystkim!

EP: No i cześć, Jacku, autorze!

Jacek Kujawa: Cześć wszystkim!

Jak to się zaczęło

EP: Spotkaliśmy się, bo 1 kwietnia miała miejsce – a właściwie będzie miała miejsce (nagrywamy to tuż przed premierą) premiera książki Jacka. Książki będącej zapisem ostatniego roku Twojego, Jacku, życia – roku z cukrzycą. Tobie już to pewnie wyleciało z pamięci, ale ja pamiętam ten dzień, kiedy rozmawialiśmy sobie na Instagramie i pytałeś mnie o bóle nóg Antka, Twojego syna.

JK: Pamiętam.

EP: Pytałeś, czy moje dzieci miały takie przypadłości. Nie za bardzo wiedziałam, co wtedy odpowiedzieć. A kilka dni później wróciłeś z informacją o tym, że Antek został zdiagnozowany i że ma cukrzycę. Powiedz, co zapamiętałeś z tych pierwszych dni, godzin. Czy są takie obrazy, które najbardziej utkwiły Ci w pamięci?

JK: To był mocny stres. [Wspomnienia] z samego dnia diagnozy, tak?

EP: Tak.

JK: Miałem iść do pracy i to miał być zwykły, zwykły dzień, a wszystko się wywaliło do góry nogami – i to tak bardzo, że… Wizyta w przedszkolu, potem wizyta u babci, potem szpital, krzyknąłem na lekarza i już byłem w szpitalu – to tak w skrócie. To było jak film.

EP: Jak kadry z filmu? A Antek? Jak on się w tym wszystkim odnajdował?

JK: Był bardzo zmęczony i bardzo chciał spać. Nie wiem, czy on to w ogóle pamięta. I lepiej, żeby jak najmniej z tego dnia zapamiętał.

Nowe życie po diagnozie

EP: Wróciliście do domu po dłuższym pobycie w szpitalu.

JK: Trzynaście dni.

EP: Niewyobrażalnie długi czas. Ostatnio byłam dwa dni z dzieckiem w szpitalu i to było już dla mnie długo. Co się stało w domu?

JK: Nowe życie się zaczęło i zmiana w życiu – całkowita. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak się to potoczy. Ale pewne decyzje trzeba było podjąć, pewne kalkulacje zrobić i wynikło z tego, że lepszym rozwiązaniem jest, żebym to ja został – ja to śmiesznie nazywam, chociaż zaraz pewnie mnie dziewczyny skrzyczą – jako kura domowa. Zostałem kurą domową, zajmuję się od roku domem, sprzątaniem, co jakiś czas prankiem, gotowankiem, liczeniem wymienników, cukrów, podawaniem insuliny i takim życiem domowym, jak to kura domowa powinna robić.

EP: Same przyjemności. Dziewczyny kiwają głowami, bynajmniej nie potakująco, tylko na boki. Ola się załamała. [śmiech]

Cukrzyca w świadomości społecznej

EP: Jacku, zakładam, że nie miałeś wiedzy związanej z cukrzycą przed tą diagnozą.

JK: Bardzo, bardzo szczątkową. Moja mama chorowała na cukrzycę. Miała też cukrzycę typu 1, ale zdiagnozowaną bardzo późno, bo w wieku pięćdziesięciu paru lat przez raka trzustki i różne inne choroby. Ale mimo że ona chorowała, to ja po prostu wiedziałem, że ona „coś” ma. Jak robiłem jej zakupy, to wiedziałem, żeby węglowodanów było jak najmniej, i w zasadzie na tym się moja wiedza kończyła.

EP: I musiałeś wszystkiego się nauczyć. Świadomość w społeczeństwie jest nikła, jeśli chodzi o cukrzycę. Ja sama tego doświadczyłam, kiedy na święta wysłałam Wam czekoladki i przerażona potem napisałam do Ciebie: „O matko, następnym razem pomyślę też, żeby coś dla Antka wysłać”, a Ty mnie wtedy delikatnie okrzyczałeś, mówiąc, że dzieci cukrzycowe też mogą jeść słodycze.

JK: Cukrzyk może jeść wszystko, tak.

EP: To był mój pierwszy krok do poznania kolejnych informacji na temat cukrzycy. Powiedz, czy często się spotykasz z taką – nie wiem, czy można to nazwać ignorancją – ale z niewiedzą na temat tego, co wolno, a czego nie?

JK: Te pierwsze miesiące były bardzo ciężkie. Jeżeli komuś się niestety przytrafi ta choroba, to musi być mocno cierpliwy, bo wszyscy ludzie wokół w szkołach, w przedszkolach czy w pracy pytali, kiedy Antek się wyleczy, czy już ma dobre [wyniki], co może jeść, czego nie może jeść. Ja akurat mam tę cierpliwość w sobie, ale niektórzy mogą nie mieć tyle cierpliwości i mogą zacząć warczeć na ludzi. Trzeba się uzbroić w cierpliwość i każdemu powolutku tłumaczyć, że to się tak nie da, że to jest do końca życia, że trzeba walczyć z poziomem cukru. Ech… Wieczna walka.

EP: Spotkałeś się z takim stereotypowym stwierdzeniem, że Antek ma cukrzycę, bo jadł za dużo słodyczy?

JK: Akurat tego nie usłyszałem. Różne rzeczy słyszałem, ale tego nie.

EP: Mam wrażenie, że coraz więcej się mówi w przestrzeni publicznej o cukrzycy. To duża zasługa mediów społecznościowych. Kiedyś obieg informacji był o wiele trudniejszy. Teraz, kiedy mamy dostęp do Instagrama, jest całkiem spora szansa, że trafimy na Instagramie czy na Facebooku na kogoś, kto będzie o tym mówił. I miejmy nadzieję, że będzie tych informacji coraz więcej. Dziewczyny, a Wy miałyście jakąś wiedzę związaną z cukrzycą, zanim podjęłyście się pracy nad książką Jacka? Ola?

AJ: Moja wiedza była bardzo znikoma. Babcia chorowała na cukrzycę i jedyne, co pamiętałam, to tylko to, że musiała robić sobie zastrzyki. Na tym się kończyła moja wiedza. Dużo rzeczy się dowiedziałam z książki Jacka. Nie sądziłam, że aż tyle rzeczy trzeba się nauczyć, i to w tak szybkim tempie. Nie ma czasu na zastanowienie się, tylko trzeba działać – i to szybko.

EP: Zupełnie dosłownie działamy na żywym organizmie.

AJ: Tak.

EP: I to takim bardzo malutkim i bardzo nam bliskim. Dominika, a Ty miałaś jakieś doświadczenia z cukrzycą?

DS: Z cukrzycą samą tak, bo u mnie w rodzinie jest cukrzyca dziedziczna, u mojego męża też, więc teoretycznie coś wiedziałam. Ale w praktyce nie miałam pojęcia, że to jest choroba [oddziałująca] aż na taką skalę, że trzeba aż tak zmienić swoje życie. Zazwyczaj kojarzyła mi się z tym, że przyjmuje się zastrzyki, przyjmuje się insulinę, trzeba uważać na dietę, no ale każdy z nas powinien na dietę uważać. Natomiast rzeczywiście, tak jak Ola powiedziała, dopiero książka Jacka uświadomiła mi, jaki to jest ogrom wyrzeczeń, prób, starań, ciągłych eksperymentów. I dlatego ja się złoszczę, jak Jacek mówi o sobie, że jest kurą domową, bo dla mnie to jest po prostu niewyobrażalne, jak ktoś może robić tak wiele dla swojego dziecka każdego dnia, na dobrą sprawę ratować mu życie – i mówić o sobie, że jest kurą domową. Kiedy robi tak wiele, że poza zwykłym zajmowaniem się dzieckiem jest jeszcze lekarzem, pielęgniarką i całą masą innych osób.

AJ: Ja chciałam tylko powiedzieć, że Jacek bardzo lubił podkreślać w tekście, że jest kurą domową.

DS: Tak.

AJ: I bardzo często mu to usuwaliśmy. [śmiech]

EP: Cenzura zadziałała.

AJ: Tak, była cenzura. Wybłagał, żeby w jednym miejscu to zostawić.

DS: Tak, jedno zostało.

AJ: A było ich znacznie, znacznie więcej.

EP: Dla mnie niesamowitym fragmentem tej książki było to, jak Jacku, opowiadałeś o tym, że nie zadzwoniłeś ani razu do szpitala, żeby się skonsultować po wyjściu.

JK: No nie.

EP: Rodzice, z którymi rozmawiałeś w szpitalu, byli nawet zaskoczeni tym, że sobie sam radziłeś.

JK: Bo każda cukrzyca to inna cukrzyca. A zdalne prowadzenie choroby – nie wyobrażam sobie tego. Nawet jak pielęgniarka czy lekarz nas pamiętają, ale już minął tydzień, dwa, pięć, to już się tyle rzeczy zmieniło, że [taka konsultacja] to jest wróżenie z fusów. Taki telefon na oddział może nam, rodzicom, przywrócić rezon, [przypominamy sobie,] że coś w ten sposób czy w ten sposób działa. Ale co nam podpowie lekarz czy pielęgniarka, to jest wróżenie z fusów, bo oni sami nie wiedzą.

Czy redaktor/korektor zawsze powinien się znać na temacie książki, nad którą pracuje

EP: Ten odcinek podcastu będzie dotyczył częściowo cukrzycy Antka i Waszych zmagań z chorobą, a częściowo też samego procesu wydawniczego i tego, co się działo wokół książki, którą, Jacku, wydałeś.

JK: Działy się cuda.

EP: A działy się cuda. Chciałabym wrócić jeszcze do warstwy merytorycznej. Napisałeś w skrypcie, który przygotowywaliśmy przed podcastem, że bardzo Ci pomogło to, że Monika, która była redaktorką książki – bo Ola i Dominika zajmowały się korektą, czyli kolejnymi lekturami – nie miała wiedzy o cukrzycy i w związku z tym była świetnym filtrem, bo potrafiła wyłapać takie elementy, które mogłyby być dla czytelnika niezrozumiałe. To nie jest do końca tak – tutaj wchodzimy w kulisy życia korektora – że korektor musi się znać na temacie książki, którą redaguje czy której robi korektę. Czasem jest wręcz przeciwnie. Czasem podejście laika jest lepsze.

JK: Mnie pomogło, tak. Bo jak napisałem ileś rozdziałów i nagle dostałem komentarz: „Co to jest kwasica ketonowa?”, „Co to jest insulina długodziałająca?” – w tym momencie od razu odpisywałem i powstawał przypis. I takich rzeczy było mnóstwo.

EP: Rzeczywiście przypisów jest całkiem sporo, jest też spora bibliografia. Powiem Ci szczerze, że kiedy słyszałam o tym, że piszesz książkę, myślałam – zresztą sam o tym mówiłeś – że to będzie rodzaj pamiętnika z tego ostatniego roku. Ale ta książka tak się niesamowicie rozrosła! Pamiętnik to może jest na początku, wspomnienia z Waszych pierwszych dni w szpitalu i Wasze reakcje na to, co się wydarzyło. Ale później to jest po prostu wielka paczka wiedzy, przydatna dla każdego, kto będzie musiał się kiedyś w przyszłości z tym samym zmagać.

Pomysł na książkę i cel jej powstania

JK: Może krótko opowiem, jaki jest cel [wydania]. Ta książka po pierwsze powstała jako wyrzut tego, co we mnie siedziało – żeby trochę w ramach takiej autoterapii psychologicznej wywalić to z siebie. Druga rzecz to to, czego szukałem zaraz po diagnozie. Nie ma książki, która byłaby w przystępny sposób napisana i z której można by czerpać wiedzę. Moja książka nie jest poradnikiem, ale jest drogowskazem. Są w niej pewne wskazówki, ale nie jest to poradnik, jak prowadzić [cukrzycę] od A do Z, tylko raczej gdzie jakieś rozwiązania można znaleźć, gdzie jakiej techniki użyć. Ona ma pomóc w tym pierwszym – tak jak w książce to napisałem – zderzeniu z ciężarówką. Jest dla ludzi, którzy z tą ciężarówką cukrzycową się zderzyli i teraz nie wiedzą, co ze sobą zrobić, a zaraz wychodzą ze szpitala, zaraz będą samodzielne zastrzyki, samodzielne liczenie. To ma być drogowskaz.

EP: Drogowskaz to jest bardzo dobre porównanie. Nie każdy, kto zmaga się z chorobą swoją czy dziecka, decyduje się na napisanie książki. Skąd ten pomysł, że to się uda, że to się może udać?

JK: To będzie dłuższa opowieść. [śmiech]

EP: Dawaj, mamy czas.

JK: Ciebie nazywam matką chrzestną tej książki. Przyjmij to, Ewo, bo jesteś matką chrzestną. Zaczęło się w momencie, gdy – trochę z przekąsem to nazwę – przygarnęłaś mnie jako testera do swojej Akademii. Dzięki Akademii poznałem techniki tych wszystkich redakcji, korekt, składów, nie składów. Czytałem to przecież godzinami i wpadłem na pomysł, że może ja Ci dam parę moich tekstów, może Ty to wrzucisz do kursu, niech Twoi kursanci coś z tego zrobią. I tak się zaczęło. Ty to wzięłaś, ktoś tam to sprawdzał, potem dostałem kilka informacji zwrotnych od pierwszych kursantów, że teksty były fajne – i tak się zaczęło. Więc miałem już to doświadczenie za sobą, coś tam potrafiłem pisać, plus doświadczenie Akademii, plus jeszcze informacje zwrotne od osób, które były w pierwszej Akademii. Dla mnie to był taki bodziec, który potrafi uczynić efekt motyla. Także jesteś matką chrzestną.

EP: [śmiech] Dobrze, dobrze, nie będę z Tobą polemizować…

JK: To znaczy sukces jest nasz wspólny, całej redakcji, ale jesteś tym bodźcem, który wywołał efekt motyla.

EP: Porozmawiamy sobie na ten temat po wyłączeniu dyktafonu. [śmiech]

Współpraca i organizacja procesu wydawniczego

EP: Zwrócę się jeszcze do dziewczyn. Jacek mówił, że dwa miesiące trwało napisanie pierwszej wersji książki, ale rozumiem, że ona później się rozrastała. Powiedzcie, jaka była Wasza rola i na którym etapie wkroczyłyście, jak w ogóle cały ten proces wydawniczy ułożyliście. Jacek już wspominał, że mieliście wspólną grupę, więc było to najwyraźniej bardziej zorganizowane.

AJ: To prawda, napisanie książki zajęło Jackowi krócej niż sam proces wydawniczy. Informował nas w tej grupie: „Słuchaj, mam tyle i tyle znaków”. Myślałyśmy: „Dobra, to jeszcze trochę potrwa, mamy czas”. Ale Jacek tak przyspieszył, że w pewnym momencie po prostu zakomunikował nam: „Słuchajcie, skończyłem książkę”. A my: „Jak to, już? Przecież to trochę za szybko”. Wtedy stwierdziłyśmy, że to już czas na nas, nasza kolej i podzieliłyśmy się obowiązkami. Z racji tego, że Monika wcześniej współpracowała z Jackiem i znała jego styl…

JK: To poszła na pierwszy ogień.

AJ: [śmiech] Dokładnie tak, poszła na pierwszy ogień. Znała już jego styl, więc to ona robiła pierwszą redakcję. Później ja robiłam korektę po Monice, Kasia robiła skład i Dominika robiła korektę po składzie.

EP: Przeprowadziliście wzorcowy, idealny proces wydawniczy – trzy czytania, dwa przed składem, jedno po składzie. Dobrze się Wam pracowało w takim gronie, Dominika? Bo czasem się mówi, że lepiej, żeby jedna osoba, maksymalnie dwie ogarnęły tekst, żeby się „nie podgryzać” nawzajem. Wiecie, o co chodzi. Czasem może być tak, że jeden korektor poprawi coś w jedną stronę, przyjdzie drugi korektor, cofnie i poprawi w drugą stronę, wróci do oryginału. Nie było takich zgrzytów? O, widzę reakcję Oli i czuję, że zaraz będziemy mieć dobre historie. Ale może na razie Dominika. Uzupełniałyście się? Jak przebiegała ta współpraca?

DS: Moim zdaniem współpraca przebiegała rewelacyjnie. Każda z nas dołożyła coś od siebie. Ja się domyślam, że śmiech Oli jest spowodowany przepychankami bardziej z Jackiem niż z Moniką [śmiech], bo nawet Jacek mi mówił, że musiał z dziewczynami powalczyć i że ma nadzieję, że ze mną nie będzie już musiał. Ale dziewczyny wykonały naprawdę kawał świetnej roboty. Muszę przyznać, że ja myślałam, że idąc na ostatni ogień, będę miała najłatwiejszą rolę, ale po drodze pojawiło się tyle komplikacji, że koniec końców ta książka do mnie wracała i wracała, i wracała. Ale ogólnie myślę, że naprawdę podział pracy był między nami świetny, nie mam co na dziewczyny narzekać. Redakcję i korektę przeprowadziły rewelacyjnie, nie było już zbyt wiele zmian pod kątem językowym. Moim zdaniem było to naprawdę świetnie wszystko zgrane.

EP: Dobrze, Jacku, dosyć śmiechów. Wytłumacz się teraz tutaj, proszę, czy redaktorka nie miała Cię dość, kiedy dopisywałeś i dopisywałeś, i zmieniałeś kolejne rozdziały.

JK: Dopisywanie to było od Moniki akurat.

EP: Oj, już zrzuca odpowiedzialność. [śmiech]

JK: Podejrzewam, że Monika to tylko załamywała ręce. Kolejny mail, a tam: „O, Jezu”, i kolejny, i kolejny. Podejrzewam, że takie były reakcje Moniki. Ale jeżeli chodzi o Olę… Tak jak już wcześniej mówiłyście, Monika mnie trochę znała, więc przepuściła te wszystkie moje kolokwializmy, te moje „potoczyzmy”, czy jak to tam można nazwać. A tu wpadła nagle Ola i jak taka zamiatarka wszystkie moje kolokwializmy – ziuuu! poszły! Wszystkie potoczne słowa – poszły! A ja tylko stoję taki malutki: „Czemu?”. [śmiech] Trochę się poczułem obdarty ze swojego stylu, ale zaraz Ola wszystko mi pięknie, ładnie wyjaśniła. Co prawda focha miałem na dwa dni [śmiech], trochę płakałem, ale Ola mi ładnie wyjaśniła, że nie chodzi o to, żeby to była beletrystyka, gdzie mogę się wyżyć w dialogach, w opisach, tylko to ma być książka, którą przeczyta pan profesor i jakaś pani, która skończyła podstawówkę na przykład, a ma dziecko z cukrzycą. Ta książka ma być dla szerokiego grona odbiorców, ale nie dla kogoś, kto czyta beletrystykę i lubi, jak tam jakieś potoczne słowa są.

EP: Przepięknie Ci to Ola wytłumaczyła.

JK: O jedną rzecz walczyłem, o makarenę – to jedno chciałem, żeby zostało.

AJ: I makarena chyba została.

DS: Tak.

EP: Czytałam wczoraj w nocy tę książkę i było coś o makarenie. Ale powiem Wam, że było trochę takich fajnych [potocznych] sformułowań, że tak to delikatnie ujmę – bardzo się cieszę, że zostały. Choć może rzeczywiście jakby były w co drugim zdaniu, toby była przesada.

JK: No, były. [śmiech]

EP: Ale jak raz na rozdział coś takiego padało, to jako czytelniczka się uśmiechałam i przy całym tym trudnym temacie to były takie elementy rozluźniające, więc bardzo, bardzo fajnie to wyważyliście.

JK: No i tu właśnie brawa dla Oli, bo Ola to przefiltrowała, zostawiła tylko te [kolokwializmy], które się nadają [śmiech], a reszta – poszło! Dziewięćdziesiąt dziewięć procent – ziuuu!

AJ: My się tak z Moniką podzieliłyśmy. Ona była dobrym gliną, ja byłam tym złym. [śmiech]

DS: Myślę, że to był bardzo dobry podział, bo jakby Ola poszła z kolei na pierwszy ogień, na pierwszą redakcję…

JK: Tobym to rzucił. [śmiech]

DS: Tak, mógłby się Jacek przerazić, a tak było wszystko idealnie poukładane.

JK: No, ja taki wesoły, oddaję Oli plik, a tu nagle – buch!

EP: [śmiech] Mamy kolejny świetny argument za tym, że jednak dwie osoby – do redakcji i do korekty – bardzo się przydają. Jedna może być tą głaskającą po głowie, a druga będzie ciachać. Autor będzie zadowolony, bo będzie troszkę pogłaskany, a książka będzie jednak wyczyszczona z tego, co jest w niej niepotrzebne.

JK: Myślę, że Monika miała słabość do mnie, dlatego to przepuściła. Wcześniej już pracowaliśmy, parę tych moich słów zna, dlatego je przepuściła.

EP: Wcześniej pracowaliście przy beletrystyce, prawda?

JK: Dokładnie tak.

EP: To trochę inna tematyka. Dobrze, że przyszła Ola i razem z Moniką i z Dominiką, i z Tobą, Jacku – bo trzeba pamiętać, że bez autora to żadnej książki by nie było – stworzyliście coś naprawdę świetnego. Przeczytałam wczoraj tę książkę za jednym zamachem. Wieczorem byłam już strasznie zmęczona, ale zaczęłam czytać i skończyłam o 3 w nocy. Nie byłam w stanie odpuścić. Naprawdę świetnie się to czyta – i mówię to bez żadnej kokieterii. Genialna robota.

JK: Taki był cel.

AJ: Dziękujemy.

Szukanie osób do współpracy

EP: Redakcja, korekta – to jest jedno, ale w całym tym procesie brało udział jeszcze sporo innych osób: testerzy, patroni, ilustratorzy, osoba od okładki, składaczka, redaktorzy merytoryczni. Gdzie, Jacku, wszystkich ich szukałeś?

JK: Moją przewagą jest to, że swój Instagram zacząłem prowadzić od bookstagrama. Więc już trochę siedziałem w takich współpracach z wydawnictwami – od strony tego, który dostaje książkę w ramach barteru. Tę drogę znałem i po prostu odwróciłem ją na drugą stronę. Szukałem osób, które są związane z cukrzycowym światem, ale też takich, które mają kontakty typowo bookstagramowe, książkowe. Działałem równolegle – w momencie, kiedy pisałem, już zadawałem różnym osobom pytania, czy taki tytuł by przyjęły w barterze, żeby pokazać u siebie. A jeżeli chodzi o testerów merytorycznych, to pomogło moje drugie konto, czyli „Tata młodego cukrzyka”, które założyłem po to, żeby – tak jak opisuję w książce – wypłakać się i szukać wsparcia. Tam znalazłem parę osób chętnych, żeby sprawdzić merytorykę – czy te wszystkie moje rady są radami i nie zrobią komuś krzywdy. Później trafiłem na fundację Z cukrzycą na TY i pana Artura, który dokonał cudu, bo bez niego nie byłoby formy papierowej.

EP: Ostatecznie zdecydowałeś się na wydanie książki drukowanej z fundacją.

JK: Tak, bo inaczej nie byłoby mnie stać po prostu. Takie mamy realia, że koszty wydania typowego self-publishingu są ogromne.

EP: Ale dajesz nadzieję, że jeżeli się chce i dostatecznie długo poszuka, to nawet wydanie papierowe jest w granicach możliwości.

JK: Wszystko się da. Jak cię wyproszą drzwiami, to trzeba wejść oknem.

Praca charytatywna – tak czy nie

EP: Dziewczyny, praca nad książką Jacka miała dla Was wymiar charytatywny. To też jest…

JK: Cud.

EP: [śmiech] To jest też kontrowersyjny temat w świecie korekty. Niektórzy mówią, że praca za darmo to jest zło, trzeba się cenić i nie można sobie na takie rzeczy pozwalać. Inni bardzo chętnie podejmują się projektów charytatywnych. Jeszcze inni pracują za darmo na początku swojej kariery korektorskiej. Jaki jest Wasz stosunek do takich projektów pro bono? Rozumiem już, że on jest pozytywny, ale jak uargumentowałybyście swoją decyzję?

AJ: Może ja jestem dziwna, ale nie kategoryzuję tego, czy coś jest charytatywne, czy jest za pieniądze. Wiadomo, że pieniądze są ważne, ale nie najważniejsze. Jak czuję, że projekt ma sens, to ja w to wchodzę, nie zastanawiam się i nie liczę, czy mi się to opłaci, czy mi się to nie opłaci. Prawda jest taka, że zazwyczaj dobro wraca. I ja się nieraz o tym przekonałam – że warto… Na początku robiłam rzeczy za darmo. Poprawiałam różne teksty, a potem autorzy wracali do mnie i już wtedy płacili. Przekonali się, jak pracuję; zobaczyli, że warto robić korektę, i polecali mnie następnym osobom.

EP: Dominika?

DS: Ja mam troszeczkę inne podejście. Myślę, że gdyby ktoś zgłosił się do mnie z książką, którą chce zredagować za darmo, a później ma wizję zarabiania na niej i inwestowania w wielkie reklamy i tak dalej, a ja mam swoją pracę wykonać za darmo, tobym raczej na to poszła. Ale tutaj cel był inny, tutaj rzeczywiście wszyscy działaliśmy charytatywnie. Jacek też na tej książce przecież nie zarabia. Ta książka ma cel edukacyjny, ma wesprzeć innych rodziców i ogólnie opiekunów, którzy mają chore dzieciaki. Pewnie to też była trochę kwestia tego, że się z Jackiem znamy, więc jak mu nie pomóc. To nie była poza tym pierwsza książka, którą robiłam charytatywnie właśnie w takim celu, żeby komuś pomóc. Jestem bardzo pozytywnie do tego nastawiona i nie było dla mnie żadnym problemem, żeby wykonać tutaj korektę pro bono.

EP: Poza tym tak dobrze się z Jackiem współpracuje, prawda? Zgadza się się na wszystkie zmiany, wszystkie poprawki…

DS: Tak, tak… [śmiech]

EP: Jest takim potulnym autorem. [śmiech] Ja o takich projektach nie mówię, że są za darmo, tylko – bez wynagrodzenia finansowego. Bo tak naprawdę to nie jest darmo, my coś dostajemy, chociażby satysfakcję, wdzięczność, poczucie, że komuś pomogliśmy. Nie ma z tego wynagrodzenia finansowego, ale to – tak jak powiedziałyście – nie zawsze jest najważniejsze.

Jacku, podsumowując, co było dla Ciebie najtrudniejsze w całym tym procesie wydawniczym, a co pozostanie w Twojej pamięci jako najmilsze wspomnienie?

JK: Wrócę jeszcze do poprzedniego pytania, bo chciałbym też o tej charytatywnej współpracy powiedzieć.

EP: Jasne.

JK: To dla mnie ważne. Zaczęło się od tego, że ja zacząłem ludzi zarażać pozytywną energią. Mówiłem, że nie wydajemy po to, żeby na tym zbijać kokosy, tylko po to, żeby pomagać innym ludziom. W ten sam sposób też „złapałem” patronów. Przy żadnej z redakcji nie odczułem, że dziewczyny pracują za darmo. To była pełnoprawna redakcja, a nawet wydaje mi się, że bardziej się skupiały na niej przez to, że książka miała trafić do człowieka, który jest w szpitalu, przestraszony – żeby on to wchłonął jak gąbeczka. Tekst był bardzo, bardzo dobrze i bardzo mocno przeredagowany i przepracowany, milion razy. Naprawdę dziękuję Wam wszystkim, że to dla mnie zrobiłyście, a nawet nie dla mnie, tylko dla tych tysięcy osób, które przeczytają tę książkę. To jest coś wielkiego, czego ja nie umiem nawet opisać – takie mam emocje, jak o tym mówię.

EP: Jacku, mówiąc o sobie, że jesteś kurą domową, jesteś równocześnie motorem całego tego przedsięwzięcia. To nie ja jestem matką chrzestną, to Ty jesteś ojcem tego przedsięwzięcia, bez Ciebie nie byłoby Oli, nie byłoby Dominiki, nie zwerbowałbyś Moniki, nie zwerbowałbyś fundacji, ilustratorów – zobacz, ile osób udało Ci się zgromadzić wokół tej książki po to, żeby została wydana. A została wydana, bo już jest w naszych rękach.

JK: Jest.

EP: I teraz, proszę, doceń siebie i swój wkład w cały ten proces.

JK: Jasne, mówiłem wcześniej, że to jest mój sukces, naszej wspólnej redakcji. Przyjmuję to.

EP: Właśnie tak jest.

AJ: To Ty tę książkę napisałeś. My tylko ją troszkę podkręciłyśmy.

JK: Zrobiłyście z niej brylant.

Najtrudniejsze i najmilsze momenty

EP: Autor jest na pierwszym miejscu. Jacku, najtrudniejsze i najmilsze wspomnienia z całego tego procesu.

JK: Najtrudniejszy był dla mnie skład – odbijanki, to, co się tam podziało w składzie, problemy z drukarnią, zmiana formatu. Przy składzie byłem już tak zmęczony, że jak widziałem mail od Kasi albo Dominiki, to już miałem takie: „Ooo, znowu… Znowu!”. [śmiech] Albo jak dostałem maila od drukarni, że potrzebna jest niestety zmiana formatu. No i znowu – aż dosłownie gul latał. A najmilsze było chyba zderzenie z Olą. I to, ile mi dało. Bo to mi dało tak dużo! Przetarło mi całą drogę, cel tej książki – jeszcze lepiej. Także, Ola, Ty mi dałaś naprawdę ogrom, tak mnie staranowałaś, a jednocześnie wyjaśniłaś dlaczego. To mi dało tak dużo! Coś pięknego.

EP: Ola nie może uwierzyć w to, co słyszy.

JK: Najmilsze wspomnienie.

AJ: Ola nie wie, co ma powiedzieć. [śmiech]

EP: Apel do korektorów: nie zawsze trzeba się ze wszystkim zgadzać z autorem. Czasem z dobrymi argumentami…

JK: Argumenty były!

EP: No właśnie. Z dobrymi argumentami warto wyjść i potem autorzy będą wdzięczni, tak jak teraz Jacek. Ola – skoro Jacek odbił do Ciebie piłeczkę – Twoje najmilsze i najtrudniejsze wspomnienie.

AJ: No to teraz nie wypada mi powiedzieć nic, co było nie najmilszym wspomnieniem. [śmiech]

EP: Dawaj, sami swoi.

AJ: Tak naprawdę to nie było żadnego takiego [złego], które by mi utkwiło w pamięci. Raczej same dobre. To, że Jacek za każdym razem nam dziękował. To, jak otwierałam plik i widziałam jego odpowiedzi na komentarze. To mnie za każdym razem rozbawiało. I samo to, że na każdym kroku próbował tę wdzięczność pokazać – chyba to było najmilsze. Wiedzieliśmy, że mu zależy, i nam też zależało na tym, żeby wszystko było pięknie.

EP: Graliście w jednej drużynie. Dominika?

DS: Najtrudniejsze chwile to były te, kiedy wydawało się, że już jest wszystko dopięte, już idzie książka do druku, i nagle się okazywało, że jednak nie, bo coś tam, i trzeba było wrócić do tej korekty i jeszcze raz to wszystko przejrzeć. Ten plik naprawdę się odbijał wiele razy między mną a Kasią. Trochę trudne jest też chyba dla mnie i dla Jacka stawianie teraz sklepu. [śmiech] Tak, to też nam dużo nerwów zjadło. Natomiast najmilszy był moment, w którym dostałam książkę do ręki i popatrzyłam na stronę redakcyjną i wymienione tam wszystkie nasze nazwiska: Oli, Moniki, Kasi, Jacka, moje, Pauliny, która jest ilustratorką, a która pracuje u mnie. Muszę się Wam przyznać, że jak zobaczyłam to wszystko, to się popłakałam. Autentycznie się popłakałam nad tą książką i mój mąż się ze mnie śmiał: „To przecież nie Twoja, to czego Ty wyjesz!”. [śmiech] A mnie po prostu łzy poleciały, bo naprawdę jestem ogromnie dumna z tego, co udało nam się wszystkim razem stworzyć. Głównie Tobie, Jacku.

JK: To jest nasza książka. Nasze wspólne dziecko.

DS: Tak, wiem, nasze dziecko. Jacek to cały czas powtarza. Nasze wspólne dziecko. [śmiech]

AJ: I mówi o nas „nasze dziewczyny”.

DS: Tak. Aniołki Jacka. [śmiech]

JK: Ile to razy ja Wam miłość wyznałem, co?

AJ: Sporo.

DS: Myślę, że Karolina mogłaby być zazdrosna.

JK: Kilkadziesiąt razy!

EP: To dlatego Jacek nie nagrywa w domu tego odcinka podcastu, wszystko już wiemy! Ja tam do Twojej żony wyślę ten odcinek, nic się nie bój. [śmiech] Powiem jej, żeby szczególnie zwróciła uwagę na trzydziestą minutę mniej więcej.

Czy mogę sobie pozwolić na odrobinę prywaty na koniec? Słucham Was i robi mi się ciepło na sercu, bo myśmy wszyscy się spotkali w Akademii. To jest cały czas dla mnie niesamowite, jak kurs internetowy może połączyć ludzi. Nie jest tylko taką zwykłą szkółką do nauczenia się, gdzie stawiać przecinki, a gdzie ich nie stawiać. Powiedziałabym, że to jest najmniej istotne w tym wszystkim. Dla mnie to cały czas niesamowite, jak ludzie się łączą i jakie piękne rzeczy później razem robią. Bo przecież i Ola, i Dominika, i Monika, i Kasia, i Ty, Jacku, od samego początku jesteście z Akademią. Jest mi ogromnie miło, że mogę Was dzisiaj tutaj gościć i Wam to powiedzieć. Fajnie, że jesteście.

*

Jak słyszeliście, atmosfera pracy przy książce, mimo tak wymagającego autora, była godna pozazdroszczenia. No i nie ma się co dziwić – kiedy spotykają się osoby, które znają się na rzeczy, są profesjonalistami w swoim fachu, a przy tym wkładają serce w to, co robią, po prostu nie może być inaczej. Zapraszam Was do zapoznania się z instagramowym profilem Jacka (Tata młodego cukrzyka) i z książką Witaj, cukrzyco! Rok z życia taty młodego cukrzyka. Książkę zarówno w wersji elektronicznej, jak i drukowanej znajdziecie na stronie Jacka tatamlodegocukrzyka.pl – już trzy razy powtórzyłam tę nazwę, więc myślę, że zapadnie Wam w pamięć. Przypominam, że dochód ze sprzedaży wspiera działania fundacji Z cukrzycą na TY. Wszystkie linki i kontakty, również do korektorek, które były moimi rozmówczyniami w dzisiejszym podcaście, znajdziecie oczywiście pod 24 odcinkiem podcastu Po drugiej stronie książki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *