PDSK#009 Co wolno korektorowi? Jak poprawiać tekst, by nie ingerować w styl autora? (podcast)

PDSK#009 Co wolno korektorowi? Jak poprawiać tekst

Co jest najtrudniejsze w pracy korektora? Interpunkcja? Owszem, nie jest to łatwe, ale zasad stawiania przecinków można się nauczyć. Wyłapywanie literówek? Do tego wystarczy uważność. Oczywiście nie jesteśmy maszynami, żeby dojść w tej kwestii do perfekcji, ale można się nauczyć, jak wypracować większą skuteczność. Jednak prawdziwa trudność leży w czym innym. Najtrudniejsze jest znalezienie odpowiedzi na pytanie: co wolno korektorowi?

Subskrybuj: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | Inne

Montaż: Kamil Dudziński

Transkrypcja: Kinga Dąbrowicz

Autor fragmentu powieści: Jacek Kujawa

Uwaga!
Rozmowa z Jackiem Kujawą została opublikowana w odc. 12: Co na to autor?

Plan odcinka

  1. Powieść Jacka Kujawy
  2. Analiza tytułu
  3. Przypisy w beletrystyce
  4. Czy rozwijamy skrótowce?
  5. Gdzie jest narrator, czyli jak zapisywać dialogi
  6. A może by coś dodać?
  7. Relacja syn–ojciec
  8. Język dziecka
  9. Co wolno korektorowi – trzy wnioski

Źródła przywołane w odcinku

Transkrypcja podcastu #009 Co wolno korektorowi? Jak poprawiać tekst, by nie ingerować w styl autora?

W dzisiejszym podcaście zajmiemy się analizą fragmentu powieści. Zastanowimy się, na ile może sobie pozwolić korektor, a które zmiany byłyby już zbyt dużą ingerencją w styl autora. Przed nami dużo pracy, więc – zaczynamy!

Daj się zabrać za kulisy świata książek i tekstu. Zobacz, gdzie się kryją błędy, i przekonaj się, czy korekta to zawód dla Ciebie. Słuchasz podcastu Po drugiej stronie książki. Zapraszam – Ewa Popielarz.

Dzięki uprzejmości Jacka mogę Wam przeczytać prolog (wstęp, początkowy fragment) jego powieści. Na tym fragmencie będę bazować przy omawianiu tego, co wolno korektorowi. A w zasadzie będę wskazywać rzeczy, których nie wolno robić korektorowi, bo jak wiadomo, na negatywnych przykładach najłatwiej się uczyć. Ale na początek fragment powieści:

Powieść Jacka Kujawy

Jacek Kujawa
Up, up and away

Data 30 maja 2020 roku otworzyła nowy rozdział nie tylko w historii eksploracji wszechświata, ale też całej historii ludzkości. Tego dnia NASA, po niemal dziesięcioletniej przerwie, wznowiła załogowe loty w kosmos. Współpraca z prywatną firmą SpaceX Elona Muska przetarła szlak, którym ludzkość będzie podążać przez kolejne dziesięciolecia…

Pięcioletni Dawid siedzi na kolanach swojego ojca. Obaj wpatrują się w bezchmurne wieczorne niebo. Słońce chowa się za horyzontem, powoli odkrywając czerń kosmosu, owianą niezliczoną ilością jaśniejących punktów.

– Tato, skąd tyle światełek na niebie?
– To gwiazdy, synu, gwiazdy podobne do naszego Słońca.
– Są daleko od nas? Możemy tam polecieć?
– Bardzo daleko, niektóre z nich mogły już zgasnąć, a inne dopiero się narodzą.

Chłopiec wpatruje się w nocne niebo zamyślony.

– A na które z tych słońc leciała dzisiejsza rakieta?
– Na żadne. – Ojciec uśmiecha się i opiera brodę na głowie syna. – Dzisiejsza rakieta poleciała na Międzynarodową Stację Kosmiczną i tam zostanie przez jakiś czas.
– Dlaczego nie na jedną z tych gwiazd?
– Bo to bardzo daleko od nas.
– Dalej niż do babci?
– Ha, ha! Dużo dalej, synu.

Dawid podstawową wiedzę o Układzie Słonecznym czerpał z piosenki dla dzieci, w której planety śpiewają o swojej budowie i charakterystycznych cechach, jednak nie pojmował wymiarów kosmosu.

– A przy tych słońcach są planety, jak w naszym Układzie?
– Niewykluczone – uśmiecha się tata.
– Chcę polecieć do innej gwiazdy! – krzyczy chłopiec podekscytowany.
– To zabierz mnie ze sobą, okej?
– TAK! Polecimy razem!

Analiza tytułu

No dobrze. I co teraz? Na ile możemy sobie pozwolić? Dodam od razu, że ten fragment powieści jest już po pierwszej, wstępnej redakcji. Zmiany, na które się zdecydowałam, już zostały wprowadzone. Były one stosunkowo drobne, głównie stylistyczne. Nie mówię o zmianach interpunkcyjnych czy literówkach, bo to jest oczywiste. Nad takimi rzeczami się nigdy nie zastanawiamy. Ale co dalej? Co jeszcze do zmiany nasuwa się Wam przy czytaniu, a właściwie przy słuchaniu tej powieści?

Jak już wspomniałam, przykłady, które będę podawać, to przykłady negatywne. To znaczy przykłady tego, czego nie zmieniamy w takich sytuacjach. I siłą rzeczy dotyczą one tego jednego konkretnego tekstu, ale spróbujemy z każdego z tych przykładów wysnuć pewne uogólnienia. Zacznijmy od tytułu.

Jedna z propozycji mogłaby brzmieć – zmieńmy ten tytuł na polski. Przypominam, że tytuł brzmiał: „Up, up and away”. Może się nam kojarzyć z Supermanem, z jakimiś tekstami piosenek… Rzeczywiście wiele książek napisanych przez polskich autorów ma polskie tytuły, ale czy wszystkie? Niekoniecznie. Oczywiście moglibyśmy namawiać autora do zmiany tytułu na polski, ale miałoby to sens, jeżeli na przykład namówilibyśmy wcześniej Antoniego Liberę, żeby zmienił tytuł swojej Madame na Pani. Albo Mariusza Szczygła, żeby zastanowił się nad innym tytułem swojej książki Gottland. Jego książka Láska nebeská też nie brzmi zbyt polsko. Podobnie Festung Breslau z mojej ulubionej serii Marka Krajewskiego. To też nie jest polski tytuł.

Kiedy szukałam anglojęzycznych albo po prostu obcojęzycznych tytułów polskich autorów, zadałam takie pytanie w grupie kursantów Akademii korekty tekstu. No bo kogo miałabym zapytać? Moim ulubionym przykładem niepolskiego tytułu w całej tej licytacji, która się wtedy wytworzyła, była klasyka polskiej literatury, czyli książka Henryka Sienkiewicza pod tytułem Quo vadis. Gdyby trzymać się zasady „polska książka – polski tytuł”, to musielibyśmy namawiać Henryka Sienkiewicza, żeby zmienił tytuł Quo vadis na przykład na Stój, kto idzie albo ostatecznie Dokąd zmierzasz. Ale dobrze, żarty na bok. Teraz kilka faktów.

Tak naprawdę tytuł to ostatnia rzecz, na jaką powinien zwracać uwagę redaktor przy pierwszej lekturze tekstu. Często przy tej pierwszej lekturze tytułu jeszcze w ogóle nie ma. Często powstaje on na samym, samiusieńkim końcu. Nie traćmy na niego czasu, kiedy dopiero zaczynamy redagować książkę. Może po lekturze całego tekstu tytuł objawi się nam w zupełnie innym świetle. Nie mówiąc już o tym, że autor może w ostatniej chwili go zmienić, nazwać książkę w zupełnie inny sposób. Sugestie co do tego, czy zmienić tytuł na polski, czy nie, można sobie zostawić na dalszy etap prac, a teraz nie odrywać autora swoim komentarzem od tego, co jest najważniejsze, czyli od ustalenia ostatecznego kształtu tekstu głównego. Nie tytułu, ale tekstu głównego.

Przypisy w beletrystyce

Propozycja numer dwa: dodajmy przypis, w którym wyjaśnimy, o jaki lot załogowy chodzi. Przypomnę, że jest to odwołanie do pierwszego akapitu, gdzie jest napisane, że 30 maja 2020 roku NASA po niemal dziesięcioletniej przerwie wznowiła załogowe loty w kosmos. Czy rzeczywiście trzeba do tego fragmentu dodać przypis?

Gdyby to była publikacja naukowa, to tak, owszem, jak najbardziej. Takie fakty najczęściej popieramy źródłami. Gdyby to była pozycja popularnonaukowa – być może. Jeżeli chcielibyśmy zwrócić szczególną uwagę na ten element, owszem, można by było dodać przypis. Albo inaczej – jeżeli on nawet nie byłby bardzo istotny, ale chcielibyśmy taką wartość dodaną zaoferować czytelnikom, to można by rozwinąć co nieco o lotach załogowych w kosmos czy o tym konkretnym locie – w przypisie. Ale w powieści? Niekoniecznie.

Nie dodawałabym tej informacji, tym bardziej że – zauważcie – powieści dzisiaj żyją bardzo krótko. Rzadko już się zdarza, że czytamy książki wydane 10, 15 lat temu. Owszem, one są cały czas w obiegu, są w bibliotekach, ale często kiedy pierwszy nakład się wyczerpie, wydawnictwo już nie wznawia danego tytułu. Wydaje kolejne i kolejne, i kolejne. Jakie to ma konsekwencje? Powieści są bardzo aktualne, więc jeżeli w roku 2020 czy w 2021 wyszłaby powieść, w której autor odwoływałby się do 30 maja 2020 roku, to można z dużym prawdopodobieństwem założyć, że czytelnicy będą wiedzieć, o jaki lot załogowy chodzi, bo było to duże wydarzenie nawet w skali Polski.

Oczywiście nie jest powiedziane, że w ogóle nie można dodać takiego przypisu w powieści. Dziś powieści są często hybrydami różnych gatunków. Pojawia się w nich poezja, nawet jeżeli są to po prostu teksty piosenek; pojawia się dramat, nawet jeżeli to są po prostu dialogi zapisane w formie SMS-ów; pojawiają się elementy języka użytkowego. Pojawiają się też przypisy. I to wcale nierzadko. Ale czy trzeba koniecznie dodawać przypis do każdej takiej informacji, która ma poparcie w świecie rzeczywistym? Zaryzykowałabym stwierdzenie, że nie.

Czy rozwijamy skrótowce?

Kolejna propozycja również zahacza o tematy naukowe albo popularnonaukowe. Pytanie brzmi: czy powinniśmy przy pierwszym przywołaniu rozwinąć skrótowiec NASA? Cały czas jesteśmy na tym samym zdaniu – o tym, że tego dnia NASA po dziesięcioletniej przerwie wznowiła loty załogowe w kosmos. Czy zaproponować autorowi rozwinięcie tego skrótowca? Moim zdaniem – absolutnie nie.

Po pierwsze jest to znany skrótowiec, tak samo znany jak USA, jak ZSRR albo – żeby odejść od nazw krajów – tak samo znany jak ZUS czy jak PZU. Chociaż akurat w przypadku ZUS-u rozwinięcie go daje pewien potencjał, powiedzmy, ironiczno-dramatyczny, ale może nie idźmy w tym kierunku. Na pewno wiecie, jak wiele rozwinięć tego skrótowca się przywołuje.

Wróćmy do skrótowca NASA – nie rozwijamy go. Nie rozwijamy go, bo wtedy nasza powieść zmieni się w jakiś dyskurs popularnonaukowy. Nie mieszajmy gatunków – aż tak. Oczywiście jeżeli autor sam rozwinąłby ten skrótowiec, to można by było rozważyć, czy go zostawić, chociaż warto w takiej sytuacji zapytać autora, jaki był cel zostawienia tej długiej nazwy i czy nie lepiej wykorzystać nazwę NASA, którą wszyscy znają, wszyscy kojarzą i która jest zdecydowanie jednoznaczna, a ma nieco lżejszą wymowę niż pełna nazwa tej instytucji.

Nie mieszajmy gatunków. Życie korektora wbrew pozorom nie jest takie łatwe. Nie wystarczy nauczyć się zasad poprawności językowej, poprawności edytorskiej, zasad składu… Korektor musi poznać specyfikę danego gatunku, a do tej specyfiki gatunku dodać styl autora. Bo czasem autorzy ślizgają się pomiędzy różnymi gatunkami albo specjalnie łamią pewne zasady i reguły. Mamy tutaj więc nieskończoną liczbę kombinacji i dzięki temu każda korekta jest inna. Każdy tekst, który czytamy, stawia przed nami nowe, kolejne wyzwania. Ale! Trzeba wyrobić w sobie pewne wyczucie, dzięki któremu poznamy, że w tej powieści, która zaraz po pierwszym akapicie przechodzi w dialog ojca z synem, rozwinięcie skrótu NASA naprawdę nie ma większego sensu. Może wręcz wprowadzić czytelnika w pewną konsternację, bo będzie się zastanawiał, w którym kierunku pójdzie ta opowieść. Będzie oczekiwał czegoś poważniejszego, czegoś na innym poziomie niż zwykła, codzienna, a właściwie conocna, cowieczorna rozmowa ojca z synem. Korektor, jako pierwszy uważny czytelnik, powinien na takie rzeczy zwracać uwagę. Oczywiście nie da się tutaj powiedzieć jednoznacznie: robimy tak albo robimy tak. Jest to pole do dyskusji z autorem, ale tak jak już wspomniałam, jeżeli autor sam użył skrótowca NASA, zostawiłabym go bez żadnych wątpliwości. Jeżeli użyłby sam pełnej nazwy, zaczęłabym rozmowę.

Gdzie jest narrator, czyli jak zapisywać dialogi

Być może zwróciliście uwagę na to, że dialog w tym naszym krótkim fragmencie powieści jest bardzo dynamiczny. Dlaczego? Wypowiedzi następują jedna po drugiej, szybko, jak naturalna rozmowa, naturalna wymiana zdań – bo nie wcinał się między nie narrator. I jest to bardzo ciekawy zabieg. Nie trzeba wszędzie dodawać wstawek odnarratorskich. Narrator sobie odpoczywa, przyjdzie w odpowiednim momencie, dopowie co nieco. Widzimy, że jest wszechwiedzący. Wie bardzo dużo o chłopcu, wie, jakie filmy na YouTubie ogląda, a właściwie to jakich piosenek na YouTubie słucha. Wszyscy znamy piosenkę Cezika o Układzie Słonecznym, a przynajmniej wszyscy, którzy mamy dziec. I często żałujemy, że tę piosenkę znamy, bo leci w kółko i się zapętla.

Autor zdecydowanie chciał nadać narratorowi wyższe kompetencje, jeśli chodzi o jego wiedzę, ale nie wprowadza go w rozmowę ojca z synem, a przynajmniej nie na każdym jej etapie, nie w każdym akapicie, nie po każdym zdaniu. I my, jako korektorzy, nie możemy tego uzupełniać.

Zwróćcie uwagę, że ten dialog składa się bardzo, bardzo krótkich zdań. Czegokolwiek byśmy tam od narratora nie dopowiedzieli, wypowiedzi odnarratorskie, te nasze didaskalia, zdominują całą tę rozmowę, bardzo ją osłabią, rozciągną, a ona jest krótka.

– Tato, skąd tyle świateł na niebie?
– To gwiazdy, synu, gwiazdy podobne do Słońca.
– Daleko są? 
– Bardzo daleko, synu.
– Na które z tych słońc leciała rakieta?
– Na żadne.
– A dlaczego nie na jedną z tych gwiazd?
– Bo są daleko.
– Dalej niż do babci?
– Ha, ha! Dużo dalej.

Jest to bardzo dynamiczny dialog. Wyobrażacie sobie, że tutaj za każdym razem dodajemy wstawkę od narratora? 

– A na które z tych słońc leciała dzisiejsza rakieta? – zaciekawił się chłopiec.
– Na żadne – uśmiechnął się ojciec. 
– Dlaczego nie na jedną z tych gwiazd? – kontynuował chłopiec.
– Bo to bardzo daleko od nas – dopowiedział ojciec.
– Dalej niż do babci? – Chłopiec nie dawał za wygraną. 
– Ha, ha! – zaśmiał się ojciec. – Dużo dalej, synu.

Przeczytałam to równie szybko, ale te zdania, które składają się na ten fragment dialogu, nagle stały się nużące. Po co co chwilę mówić, że to powiedział chłopiec, a to powiedział ojciec? Widzimy tę scenę przed oczami, widzimy, że siedzą tam razem, tylko we dwóch, więc jeżeli mówią jeden przez drugiego, no to wiadomo, kto wypowiedział którą kwestię. Poza tym słowa chłopca są słowami małego pięcioletniego dziecka i nawet jeżeli narrator w ogóle przez cały ten dialog by się nie odzywał, nie wprowadzał nam didaskaliów mówiących, kto którą frazę wypowiedział, to doskonale pojmiemy, kto pyta, a kto odpowiada, bo jest to relacja ojciec–syn.

A może by coś dodać?

Jeżeli już jesteśmy przy narratorze, zastanówmy się, czy możemy jako redaktorzy tej książki zasugerować autorowi, żeby pogłębił wymowę tego fragmentu. Żeby dodał więcej wstawek od narratora, żeby to nie było takie – no właśnie – jedni powiedzą dynamiczne, inni powiedzą – suche. Narrator wcina się na chwilę, mówiąc o Układzie Słonecznym, wprowadza element lekko zabawowy, przynajmniej dla tych zorientowanych w temacie. Wprowadził nas w tę sytuację, mówiąc, że jest wieczór, są gwiazdy, i potem w zasadzie się nie odzywa. A może dałoby się dopisać coś o uczuciach targających chłopcem? O tym, że wskazuje ręką na gwiazdy? Że pochylił się, że przytulił się do ojca, że było mu zimno. Może rozbudować rysunek tych postaci?

Okej, możemy to autorowi zasugerować, ale pamiętajmy, że to jest dopiero początek książki. Początek książki to jest coś, co ma wzbudzić zaciekawienie, a nie coś, co ma nam powiedzieć wszystko o bohaterach, postaciach, fabule i najlepiej jeszcze o tym, jak ta książka się zakończy. W wielu dobrych powieściach przez parę ładnych stron możemy nawet nie poznać imienia głównego bohatera. A i tak nie będziemy mogli się oderwać od lektury, bo będziemy chcieli wreszcie dowiedzieć się, o co chodzi, w czym rzecz, o kim my właściwie czytamy. Inne powieści zaczynają się od końca. Dowiadujemy się, że ktoś zginął albo jesteśmy wręcz świadkami sceny zabójstwa, a później przez całą książkę śledzimy losy bohaterów prowadzące nas do tego finału. I w pewnym momencie, na trzysetnej stronie dochodzimy do tej samej sceny, którą już przeczytaliśmy. Czy to zmniejsza przyjemność lektury – że przeczytaliśmy tę scenę na początku? Nie, wręcz przeciwnie! Ten początek nas zaintrygował. A powieść ma intrygować, ma wzbudzać emocje, ma rozruszać wyobraźnię, niekoniecznie podając nam wszystko na tacy.

Relacja syn–ojciec

Wróćmy jeszcze do ojca i syna. Zobaczmy, jak się do siebie zwracają. Chłopiec mówi: „Tato, skąd tyle światełek na niebie?”, a ojciec odpowiada: „To gwiazdy, synu”. Słyszycie tutaj Mufasę? Mnie tutaj trochę przebijają Mufasa i Simba, jak patrzą w gwiazdy. „To gwiazdy, synu”. Czy razi Was słowo – „synu”? Mało kto, wydawałoby się, zwraca się tak teraz do swoich dzieci. Wydawałoby się, że ten rzeczownik, wołacz: „synu” jest trochę oschły. Nie pasuje do obrazu ojca i dziecka, którzy siedzą sobie razem, przytuleni, patrzą w gwiazdy i rozmawiają na różne ciekawe tematy. Poza tym do pięciolatka zwracać się „synu”? Kto tak mówi? Jakiś ojciec gbur. Otóż nie.

Każdy z nas ma inne przyzwyczajenia. Każdy z nas ma własne preferencje językowe. Być może my nigdy nie słyszeliśmy od swojego taty, ojca zwrotu „synu” czy „córko”. Być może my nigdy nie nazwaliśmy swojego taty ojcem i w związku z tym wydaje się nam to bardzo oschłe, ale jestem w stanie sobie z ogromną łatwością wyobrazić rodziny, w których tata, tatuś, najlepszy tatuś na świecie mówi z wielką czułością do swojego dziecka: „synu”. Nie musi zdrabniać. Nie musi nazywać go synkiem, synalkiem, syneczkiem, może z wielką czułością powiedzieć do niego: „Synu, chodź, idziemy dzisiaj na rower. Zrobimy coś razem, tylko we dwóch. Chodź, synu, pakujemy się”. I to słowo „synu” wcale nie brzmi tutaj oschle.

Pamiętajmy, żeby nie przenosić własnych preferencji językowych na dzieło autora. Owszem, jesteśmy czytelnikami, jesteśmy odbiorcami. Autor, pisząc jakieś słowa, nigdy nie wie, jak one zostaną odczytane przez odbiorcę. Dlaczego? Dlatego że czytelnik, odbiorca filtruje te słowa przez swoje doświadczenia. I na tym polega magia książek. Każdy, kto czyta daną powieść, co innego z niej wyniesie, co innego z niej zapamięta, na inne rzeczy zwróci uwagę. Możemy zasugerować autorowi zmianę jakiegoś słowa, jeżeli wydaje nam się, że przez wielu czytelników zostanie odczytane w taki, a nie inny sposób, a wydźwięk tego fragmentu powinien być taki a taki. Na przykład słowo zostanie odczytane jako bardzo oschłe, a ten fragment powinien wzbudzać pozytywne odczucia. Coś takiego umieszczamy w komentarzu na marginesie. Jeżeli autor się z nami zgodzi, zmienimy dane słowo na inną propozycję. Tylko uwaga – podajmy zawsze jakieś propozycje w komentarzu. Może się zdarzyć, że autor nie wie, na co zmienić dany fragment, bo jest tak do niego przyzwyczajony. Jeżeli podamy mu jakąś inną propozycję, przeczyta sobie dany fragment z podstawionym innym słowem, zaproponowanym przez nas, i być może uzna: „Okej, to jest fajne rozwiązanie”, ale nigdy nie wprowadzajmy takich poprawek bezpośrednio do tekstu. „Takich”, czyli wynikających z naszych własnych preferencji językowych. Dlaczego? Bo to nie jest nasz tekst. To jest tekst autora. Jako czytelnicy, korektorzy, redaktorzy możemy zaproponować zmiany w takich sytuacjach, ale autor oczywiście nie musi się na nie zgodzić.

Język dziecka

Język, język, język… Język dziecka. Dialogi to jedna z trudniejszych rzeczy do napisania w książce. Jeden z trudniejszych fragmentów książki. Bardzo często się zdarza, że książka ma świetną fabułę, świetną intrygę, jest w niej przepięknie poprowadzona akcja, narrację też się bardzo dobrze czyta, a potem przychodzi dialog i wszystko się kończy. Jest klops, klapa, bo brzmi to strasznie sztucznie. To nie to łatwe – napisać dobry dialog. A jeżeli jeszcze uczestnikiem dialogu jest dziecko, szczególnie małe dziecko – a przypominam, że tutaj mamy do czynienia z pięcioletnim Dawidem – to zaczynają się schody. Bo pięcioletnie dziecko mówi zupełnie inaczej niż trzyletnie dziecko i zupełnie inaczej niż ośmiolatek.

Na czym polega rola redaktora? Przede wszystkim nie może zrobić z pięciolatka dorosłego. Nie może zmienić frazy wypowiedzianej przez pięciolatka na idealnie poprawne zdanie, które można by umieścić w podręczniku do języka polskiego. Nie ma co kryć, bez kontaktu z dziećmi po prostu nie będziemy wiedzieli, jak takie fragmenty zapisać. Co w takiej sytuacji robimy? Albo zdajemy się na autora, jeżeli wiemy, że sam ma dzieci albo ma kontakt z dziećmi i dobrze czuje ten język, albo rozsyłamy wici wśród znajomych rodziców. Ktoś na pewno nam pomoże i odczyta takie fragmenty, filtrując przez swoje doświadczenia i wydając opinię, czy rzeczywiście dziecko coś takiego mogłoby wypowiedzieć.

Druga strona medalu jest taka, że nie można przegiąć – no właśnie – w drugą stronę. Owszem, dzieci mówią niegramatycznie, dzieci mówią „Kali jeść, Kali pić”, zmieniają końcówki, zmieniają odmianę. Mój syn, kiedy żegna się ze swoim wujkiem, mówi: „Cześć, wujeku”, bo „e” ruchome jeszcze do jego języka nie dotarło, ale to nie znaczy, że aż tak pójdziemy z adaptacją języka do poziomu dziecka w powieści. To jednak jest książka. Troszkę trzeba to wygładzić – albo inaczej: znaleźć złoty środek.

Jakie fragmenty były trudne w tej powieści? Trudne było na przykład zdanie: „A na które z tych słońc leciała dzisiejsza rakieta?”. „Dzisiejsza rakieta”? Przecież poprawnie to zdanie brzmiałoby na przykład: „Na które z tych słońc leciała – albo wręcz poleciała – rakieta, która dziś opuściła Ziemię”. No nie, tak pięciolatek by tego nie powiedział. Pięciolatek faktycznie pewnie użyłby sformułowania „dzisiejsza rakieta”. Zwróćcie uwagę, że do tego sformułowania sprytnie nawiązuje ojciec w kolejnym zdaniu. Ojciec odpowiada, że na żadne, a potem dodaje: „Dzisiejsza rakieta poleciała na Międzynarodową Stację Kosmiczną”. I używa znów frazy „dzisiejsza rakieta”. Już to daje nam jasny sygnał, że autor nie użył tego sformułowania przez przypadek. To nie jest błąd. Albo inaczej – to oczywiście jest błąd, ale autor świadomie wprowadził go do dialogu. Świadomie wykorzystał taką cechę języka dziecka i powtórzył ją w wypowiedzi ojca. Czy możemy w związku z tym to usuwać? Możemy próbować, ale nie będzie to słuszne rozwiązanie. Jeżeli autor coś powtarza z pełną konsekwencją, to znaczy, że jest świadomy tego, co robi. Jest to jego świadomy zabieg. I nie ma nic złego w tym, że dziecko w powieści zada pytanie: „Na które z tych słońc leciała dzisiejsza rakieta?”. Wszyscy wiemy, o co chodzi. Powiedział to pięciolatek, zrozumieliśmy. Nie ruszamy.

Inny fragment. Chłopiec mówi: „Chcę polecieć do innej gwiazdy!”. Powiem szczerze, że z tym fragmentem miałam duży problem, bo bardzo mi zgrzytało to sformułowanie „do innej gwiazdy”. Oczywiście leci się na gwiazdę, w kierunku gwiazdy. Chociaż w zasadzie nie wiem, czy leci się na gwiazdę, ale w kierunku już prędzej… W każdym razie raczej nie „do”. Ale jak dziecko mówi, że jedzie do babci, jedzie do Krakowa, jedzie do sklepu, no to jak będzie chciało gdzieś polecieć, to poleci do gwiazdy, więc znów – lepiej zostawić.

Co wolno korektorowi – trzy wnioski

Nie przeanalizujemy krok po kroku wszystkich fragmentów tej powieści. Możecie samodzielnie przeanalizować sobie zdanie po zdaniu, a ja bardzo chętnie, z ogromną przyjemnością porozmawiam z Wami w komentarzach na temat innych fragmentów tego tekstu. Teraz będziemy powoli zmierzać ku końcowi.

Zanim zapowiem kolejny odcinek, który będzie uzupełnieniem tego – małe podsumowanie. Czego nas uczą te wszystkie przykłady? Powiedziałabym tak: po pierwsze czytać, czytać, czytać. Nie będziemy mieć wyczucia językowego (nie chodzi mi tutaj o wyczucie w stawianiu przecinków), gatunkowego, stylistycznego, jeżeli nie poznamy danego gatunku. Jeżeli nie przeczytamy setki powieści różnych autorów piszących w różnych stylach. Jeżeli nie przeczytamy setki newsletterów, gdy chcemy poprawiać newslettery. Jeżeli nie przeczytamy setki blogów, jeżeli chcemy poprawiać teksty blogowe. Jeżeli nie wysłuchamy i nie przeczytamy setki podcastów i ich transkrypcji, jeżeli chcemy się zająć jako korektorzy podcastami. Każdy z tych gatunków ma swoją specyfikę. Podobnie teksty medyczne, teksty kulinarne, teksty podróżnicze – one mają swoje specyficzne słownictwo. Nie będziemy wiedzieli, czy coś jest błędem, czy cechą charakterystyczną, jeżeli nie będziemy znali tego typu tekstów. Zanim zaczniemy coś redagować, poprawiać, najpierw musimy czytać, czytać i czytać. I oczywiście jak już zaczniemy redagować i poprawiać, to wciąż czytamy, czytamy, czytamy. To nigdy nie ustaje i to jest nauka.

Co jeszcze? Poprawiamy oczywiste błędy i z tego się nie usprawiedliwiamy. Jeżeli przecinek stoi nie w tym miejscu, co trzeba, nie musimy tłumaczyć autorowi, jaką regułę tutaj zastosowaliśmy. Jeżeli zdanie wypowiedziane przez narratora, który przez cały czas mówi poprawną polszczyzną, nagle jest niegramatyczne – poprawiamy. Pewnie po prostu coś autorowi w tym miejscu nie wyszło, będzie nam wdzięczny za to, że styl tego fragmentu troszkę podrasujemy. Staramy się nie używać słów, które nie leżą w obrębie języka autora. Staramy się nie wprowadzać słów, których autor w żadnym innym miejscu książki nie użył. Jeżeli więc chłopiec mówi w powieści, że rakieta leciała na któreś ze słońc, to nie zmienimy tego „leciała” na „udała się” czy „została wysłana”. „Została wysłana” już prędzej, choć na pewno nie w wypowiedzi pięcioletniego chłopca, ale zdecydowanie ona się tam nie udała – ona po prostu poleciała. „Udała się” będzie słowem z zupełnie innego worka z wyrazami języka polskiego.

Pamiętajcie, że nie ma czegoś takiego, jak jeden język polski. My, jako korektorzy, jako redaktorzy, jesteśmy poliglotami nawet w obrębie tego naszego ojczystego języka polskiego, bo każdy gatunek będzie miał inny zasób słów, inną stylistykę. Każdy autor będzie się posługiwał innymi słowami, innym stylem. My to wszystko powinniśmy może nie tyle znać, co wyczuwać. A kiedy będziemy to wyczuwać? Jeżeli będziemy czytać, czytać i czytać.

Trzeci i ostatni punkt  tego mojego krótkiego podsumowania to rzecz, o której wspomniałam mimochodem, kiedy mówiłam o języku dziecka. Baza ekspertów. Brzmi dumnie, ale nie chodzi tylko o lekarzy, prawników czy filologów różnych języków. Otaczajcie się ekspertami z różnych dziedzin życia. Rodzicami, których będzie można zapytać o to, czy język dziecka albo reakcja dziecka w danej książce jest adekwatna do sytuacji. Otaczajcie się osobami, które uwielbiają gotować, żebyście mogli ich zapytać, czy dodanie jarmużu w takiej a takiej sytuacji do sałatki rzeczywiście ma sens albo czy zupę się blenduje, czy miksuje. Otaczajcie się specjalistami od muzyki, nawet muzyki rozrywkowej. Otaczajcie się ludźmi, którzy są zaznajomieni z mediami społecznościowymi, bo jeżeli przyjdzie Wam redagować e-book, newsletter, powieść, w której jest mowa o Instagramie, TikToku, Pintereście i tych wszystkich innych platformach, to od tych swoich ekspertów zbierzecie informacje na temat tego, czy w tekście wszystkie terminy są użyte w odpowiedni sposób. Oczywiście za takie merytoryczne elementy bierze odpowiedzialność autor, jeżeli mówimy na przykład o e-booku poradnikowym. Ale jeżeli my, jako redaktorzy, jesteśmy w stanie jakąś informację potwierdzić i od razu wiemy, do kogo zadzwonić, to plus dla nas.

Przykład z książki dla dzieci – całkiem niedawno redagowaliśmy w wydawnictwie sam kolejną z serii Wielkich ksiąg: Wielka księga placu budowy. Jeżeli kojarzycie te książki, to na pewno wiecie, że są one tworzone w duchu montessoriańskim, to znaczy nie robią z koparek małych ludzików, nie piszą zdrobnieniami, bohaterowie nie są dziećmi z kaskami, nie chodzą w ten sposób po budowach, tylko wszystko rozgrywa się tak, jak w rzeczywistym świecie. W związku z tym podpisywaliśmy pewne obrazki nazwami zawodów. Na jednym z obrazków pojawiła się pani, która układała płytki w łazience albo w jakimś innym pomieszczeniu. Trzeba było powiedzieć, co to za zawód. Oczywiście mieliśmy niemiecką wersję, bo to tłumaczenie z języka niemieckiego. Pomijam to, że trzeba było zmienić nazwę zawodu na formę żeńską, co nie zawsze jest takie proste w naszym języku. Jeszcze feminatywy nie są w nim tak rozpowszechnione. Ale jak nazywa się człowiek, który układa płytki? No i właśnie: czy to są płytki, czy to są kafelki, czy to jest glazura? Uwierzcie mi, że można spędzić długie godziny, wertując internet i szukając informacji na ten temat, bo na każdej stronie znajdziecie nieco inną podpowiedź. Rozstrzygaliśmy w końcu pomiędzy kafelkarzem, a właściwie kafelkarką, płytkarką a glazurniczką. I oczywiście – co zrobiliśmy? Zaprzęgliśmy do pomocy budowlańców, którzy przewertowali tę książkę wzdłuż i wszerz i orzekli, czy wszystkie sformułowania są takie, jakich rzeczywiście używa się w ich zawodzie.

Kiedy wcześniej do wydania miały iść książki o podróżach, między innymi o pociągach i samolotach, co zrobiliśmy? Szukaliśmy wśród znajomych pilotów, żeby pomogli nam określić, czy samolot, który został narysowany na danej grafice, nosi rzeczywiście taką a taką nazwę. Nie zawsze tłumaczenie da się wykonać jeden do jednego, czasem trzeba się powołać na specjalistów. I na szczęście mieliśmy wśród znajomych pilotów. Na nieszczęście było ich aż trzech i na jeszcze większe nieszczęście każdy miał inne zdanie na temat nazw tych samolotów, ale w końcu doszliśmy szczęśliwie do konsensusu i książka się ukazała z pięknym tłumaczeniem.

Linki do wszystkich książek, które teraz wymieniam jako przykłady, znajdują na górze tej strony. Być może zainspirują Was przy okazji kupowania prezentów świątecznych, jeżeli słuchacie tego podcastu w listopadzie. Chociaż nie, w listopadzie go nie wysłuchacie, bo on zostanie opublikowany 1 grudnia. Ale w związku z tym, że mamy taki grudniowy czas, być może zainspirują Was do prezentów świątecznych dla jakichś miłośników lotnictwa czy budowlanki. 

Tą piękną dygresją odeszłam od głównego tematu, ale tym, co chciałam Wam przekazać, jest baza ekspertów. Otaczajcie się ludźmi, którzy mają różne zainteresowania i różne pasje. Albo inaczej: Wy już jesteście otoczeni tymi ludźmi. Rozmawiajcie z nimi i słuchajcie tego, co oni potrafią, co ich interesuje, co ich ciekawi, i notujcie sobie w pamięci, do kogo się zgłosić z takim a takim problemem, bo korektor to nie jest człowiek, który wie wszystko. To jest człowiek, który wie, gdzie sprawdzić, jeżeli ma problem.

A teraz zapowiedziana zapowiedź kolejnego odcinka. W 10 odcinku podcastu Po drugiej stronie książki spotkamy się na rozmowie z autorem tego fragmentu powieści. Z tymże autorem porozmawiam o wszystkich tych fragmentach, które omówiliśmy dziś. Zadam mu pytanie o to, w jaki sposób odnosi się do poprawek korektorskich, na jakie poprawki by się zgodził, a które są nieco za daleko idące, i poproszę go o rzucenie światła na tę redakcyjną sytuację od strony autora. Dowiemy się więc, co wolno korektorowi, ale zadamy to pytanie inaczej – na co autor pozwala korektorowi?

Uwaga!
Rozmowa z Jackiem Kujawą została opublikowana w odc. 12: Co na to autor?

Komentarzy: 2

  1. Witam, jestem do waszej dyspozycji ;). Z chęcią podyskutuje o tym fragmencie. Doczekać się nie mogę kolejnego odcinka!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *