PDSK#023 Po pierwsze się nie bać! Jak zbudować silną markę osobistą – opowiada Dorota Maklewska (podcast)

PDSK#023 Po pierwsze się nie bać! Jak zbudować silną markę osobistą, opowiada Dorota Maklewska (podcast)

Wyobraź sobie taką sytuację: wykonujesz usługi, np. w zakresie korekty, ale może to być też copywriting, tworzenie stron WWW – cokolwiek. Zakładasz konto na Instagramie, profil na LinkedInie, może też wchodzisz na Facebooka, jeśli czas pozwoli. Dodajesz posty, edukujesz, pokazujesz kulisy swojej pracy. Dzielisz się tym, co potrafisz i co sprawia Ci przyjemność. Wokół Twoich miejsc w sieci zbierają się kolejni obserwatorzy, coraz więcej osób prosi Cię o przedstawienie oferty, polecają Cię innym. W końcu uświadamiasz sobie, że od ładnych paru miesięcy nie wysyłasz już maili z propozycjami współpracy, bo zleceniodawcy sami do Ciebie przychodzą!

Przyjemna wizja? Myślę, że tak. Ale jak się w to wgryźć głębiej, pojawiają się schody. Publikować trzeba regularnie, zajmuje to czas, trzeba wymyślać kolejne tematy, no i – co najważniejsze – przełamać strach. Przed pokazaniem się światu, przed mówieniem do telefonu (to nie jest takie proste!), przed tym, że popełnimy błąd, że ktoś nas źle oceni, że przeczytamy nieprzyjemny komentarz… Czasem ten strach jest tak paraliżujący, że wręcz boimy się zacząć.

Właśnie dlatego do dzisiejszego odcinka zaprosiłam kobietę, która zaraża energią i optymizmem. Dorota „Doris” Maklewska w 2018 roku odeszła z korporacji i zaczęła pracę na własny rachunek. Dziś pomaga innym wykorzystać LinkedIn i pozostałe media społecznościowe do budowania silnej marki osobistej. Na swojej stronie internetowej napisała: „Uczę, jak zarabiać na tym, kim jesteś. Na Twojej wiedzy, bez kreowania alternatywnej osobowości”. O to nam właśnie chodzi, prawda? Nie odwlekajmy tego dłużej. Zapraszam Was do wysłuchania rozmowy z Dorotą Maklewską.

Subskrybuj: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | Inne

Gość: Doris Maklewska

Montaż: Kamil Dudziński

Transkrypcja: Dorota Siwek

Plan odcinka

  1. Jak zbudować markę osobistą – od czego zacząć
  2. Ale ja się boję
  3. Jak znaleźć czas na publikowanie w mediach społecznościowych
  4. Marka osobista bez twarzy
  5. Wszystko już było – jak się wyróżnić na Instagramie
  6. Jak zaangażować odbiorców
  7. Które media społecznościowe wybrać?
  8. Język komunikacji

Źródła przywołane w odcinku

Transkrypcja podcastu #023 Po pierwsze się nie bać! Jak zbudować silną markę osobistą – opowiada Dorota Maklewska

Ewa Popielarz: Pytanie numer jeden: jak ja mam się do Ciebie zwracać? Dorota, Dorotka, Doris? Jak wolisz?

Dorota Maklewska: Poruszyłaś czułą strunę. Dorotka… tak tylko tata do mnie mówi.

EP: A Czarnoksiężnik z Krainy Oz i Dorotka?

DM: To już są dobre skojarzenia. Chyba najbardziej reaguję na Doris. Dorota to jest ta wersja imienia, przy której wydaje mi się, że na mnie krzyczą, a Doris powstało w 2012 roku, kiedy były dwie Doroty w projekcie i któraś musiała się zgłosić [do zmiany imienia]. Tak zostało i się do mnie przyczepiło. Potem działało jak świetnie funkcjonująca marka, która jest wyrazista, charakterystyczna.

EP: I nie taka do końca poważna. Dobrze – więc Doris. Zaprosiłam Cię dzisiaj, żebyśmy porozmawiały o wielkim świecie mediów społecznościowych i o nas – małych ludzikach w wielkim świecie tych mediów. Wszystko jest fajnie, dopóki jesteśmy odbiorcami treści na Instagramie, Facebooku, LinkedInie i w innych portalach, ale przychodzi czasem taki moment, kiedy chcemy przejść na drugą stronę mocy i stać się twórcami, bo na przykład zaczynamy prowadzić jakąś działalność usługową. I tutaj zaczynają się schody.

A ponieważ wydaje mi się, że Ty się czujesz w mediach społecznościowych jak ryba w wodzie, to wymyśliłam, że zrobimy taką scenkę rodzajową. Wcielę się w rolę młodej duchem przedsiębiorczyni, korektorki (bo znam tę branżę), która chce zacząć działać w mediach społecznościowych, może na Instagramie – w zasadzie to jeszcze sama nie wie do końca. Jest pełna obaw i wątpliwości. Nie wie, co z tym wszystkim zrobić. Przychodzi do Ciebie i prosi Cię o wskazówki, co zrobić, żeby się nie bać. Zaczynamy?

DM: Dajesz!

Jak zbudować markę osobistą – od czego zacząć

EP: To czas start! Sytuacja jest taka, że jestem korektorką i chcę rozreklamować moją działalność w sieci, bo mam już dosyć wysyłania 80 maili dziennie, na które nikt mi nie odpowiada. Chciałabym zacząć budować markę osobistą, żeby to się zaczęło samo kręcić, ale kompletnie nie wiem, od czego zacząć. Doris, od czego ja mam zacząć?

DM: A w jakich mediach społecznościowych dobrze się czujesz?

EP: Na Instagramie, bo on jest po trosze blisko ludzi, a po trosze poważniejszy – tu jakieś zdjęcie, tu tekst. Nie wiem, czy odważę się nagrywać kiedykolwiek swoją twarz i pokazywać się ludziom, ale niech już będzie ten Instagram.

DM: Super. Rób to, w czym jesteś dobra, na Instagramie. Pokazuj to, w czym możesz być dobra i w czym możesz pomóc innym. „W czym jesteś dobra?”, „Jak możesz pomóc innym?” i „Kim jesteś?” to pytania, które najczęściej zadaję osobom, które do mnie przychodzą z takimi problemami. Kolejnym pytaniem jest to, gdzie są Twoi klienci. To jest pytanie, które jest trudniejsze, i podejrzewam, że w tej scence rodzajowej ta młoda osoba mogłaby się nieco zakłopotać. Ale to kolejna przestrzeń, o której musimy pomysleć w kontekście tego, gdzie mamy działać, bo jeśli na Instagramie naszych klientów może nie być, to robi się trudniej. Może są na LinkedInie, może są na Facebooku, w grupach społecznościowych i w innych mediach społecznościowych. Moja droga, młoda korektorko – duchem oczywiście – zastanów się nad takimi rzeczami i wtedy możemy Cię poprowadzić przez cały proces budowania strategii.

Ale ja się boję

EP: Myślę, że ludzie, którzy piszą i którzy będą potrzebować moich usług, są prawie wszędzie. Na Instagramie też ich znajdę, więc już się będę tego medium trzymać, ale problem w tym, że ja się strasznie boję! Boję się, że jak zacznę coś pisać, to ludzie mnie skrytykują. Może nawet zrobię jakiś błąd i będzie wstyd. Wszyscy to zobaczą, będę miała przyszytą łatkę, że jestem niekompetentna, i cały świat będzie o tym wiedział. Boję się!

DM: Pierwsza rzecz, która mi przychodzi do głowy to, że cały świat nie kręci się wokół Ciebie i Twoich błędów. Warto o tym pamiętać. Nie jesteśmy pępkiem świat, tak że teraz wszyscy będą mówić o naszym błędzie – nie! Niestety nasz egocentryzm prowadzi do tego, że się obawiamy, że nasze błędy zostaną zapamiętane, a mogą zniknąć tak jak wczorajsza gazeta. W ogóle zastanawiam się, czy gazety teraz jakkolwiek funkcjonują, ale pewnie w jakimś świecie tak – równoległym. A druga rzecz to absolutnie ważne hasło, które w mojej bańce zostało spopularyzowane przez Panią Swojego Czasu: „Bój się i rób”.

Wyjeżdżając do Azji solo, bałam się. Ten strach dał mi pewną czujność na wszystkie sytuacje, które mogły mi się tam przydarzyć. Strach nie powinien nas paraliżować i nie powinniśmy dać się mu sparaliżować, tylko powinien nas motywować do tego, żeby być czujnym, żeby sprawdzać, co robimy, żeby sprawdzać, jakie kroki podejmujemy, żeby być bardziej uważnym. Pewnie na początku budowania swojego biznesu, swojej marki osobistej ten strach jest większy, ale cały czas lepiej coś zrobić i popełniać błędy, niż tego nie zrobić i czekać, aż się zrobi samo albo ktoś zrobi to za nas, bo wtedy nie ruszymy.

Jak znaleźć czas na publikowanie w mediach społecznościowych

EP: Tym bardziej że może się „samo” nie zrobić. Ale dobrze, wracam do swojej roli. Powiedzmy, że wydrukuję i powieszę sobie nad łóżkiem hasło „Bój się i rób”. Będę je sobie powtarzać przez dwa miesiące i w końcu wezmę się do działania, tylko że wtedy przychodzi druga refleksja, a mianowicie – regularność. Wszyscy mówią, że jak wejdę do Internetu i założę konto na Instagramie, to muszę tam regularnie publikować. Dobra, tylko ja mam dom, mam dzieci, mam kota, psa, rybki, muszę coś ugotować, muszę popracować, bo jakieś zlecenia w końcu też mam. Ze stworzeniem grafik schodzi mi sto lat, z napisaniem posta schodzi mi drugie sto lat. Jak ja znajdę na to czas i czy w ogóle jest sens, żebym zaczynała, skoro wiem albo przypuszczam, że ta regularność nie wyjdzie w moim przypadku?

DM: I to jest superciekawe pytanie. Wszystkie odpowiedzi, które mi się jawią, są mocno posegregowane według platform społecznościowych, o których pomyślałam. Regularność na Facebooku oznaczałaby nie tyle prowadzenie swojego fanpage’a – bo fanpage’y czy grup na Facebooku jest mnóstwo – co regularność w odpisywaniu na komentarze, dzielenie się wiedzą w konkretnych grupach. Jeśli mamy grupy copywriterskie, redaktorskie, biznesowe i coś wiemy, to tam możemy regularnie odpowiadać na komentarze, żeby budować swoją markę.

Na LinkedInie ta regularność może inaczej wyglądać. Tam warto od czasu do czasu publikować, choć też mam bardzo dużo klientów, którzy są temu niechętni. Ale na LinkedInie dobrze zbudowany profil jest bardzo podobny do dobrze zbudowanej strony internetowej. Działa on dobrze pod SEO, czyli wyszukiwarki internetowe, co oznacza, że jeśli wrzucimy w ten profil słowa odpowiednio dobrane pod naszą branżę, kategorię, w którą chcemy się wpasowywać, to będzie on świetnie indeksowany przez Google. Więc jest bardzo duża szansa, jeśli ktoś wpisze „Doris Maklewska” – ja mam niepopularne nazwisko, więc jest tym łatwiej – jeśli ktoś wpisze [w Google] Twoje imię i nazwisko, i branżę, to jest duża szansa, że jednym z pierwszych profili, który się pojawi, będzie profil na LinkedInie. Jeśli jest dobrze zbudowany, przyciąga klientów, to będzie działał.

Regularność jest znacznie bardziej wymagana na Instagramie czy TikToku, jeśli zechciałabyś tam również wejść. Natomiast na Instagramie być może mniej istotne są dziś posty (choć nadal są [ważne], różnie budowane, są np. karuzele, często bardzo merytoryczne), co stories albo rolki, które ostatnio weszły. Rolki czy stories mogą być takimi narzędziami, które pokazują rzeczywistość. Mogą być wcześniej przygotowane i wtedy warto je zaplanować. Ale może rolki i stories będzie Ci łatwiej zaplanować niż regularne posty złożone z kilku slajdów. Regularność można trochę obejść – jeśli będziesz już miała treści, które możesz wrzucić na Instagram, to warto przypomnieć sobie taki termin jak „recycling treści” i próbować te treści wrzucać w różne miejsca, dublować je.

Ja poszłam na łatwiznę i dubluję moje posty z Instagrama na Facebooka, już nawet nie chowam hashtagów, żeby tam się tylko cokolwiek ruszyło. Na LinkedInie aktualnie mam duży przestój, ale będzie zryw, bo się do niego przygotowuję. Posty z Instagrama wylądują na LinkedInie, tylko ujmę z nich kilka emotikonów i będą bardziej poważne.

Marka osobista bez twarzy

EP: O tym, co i gdzie, mam nadzieję jeszcze porozmawiamy. Znów wyszłam trochę poza moją rolę, ale wchodzę w nią z powrotem. Proszę pani, to tak wszystko pięknie brzmi. Z tymi relacjami to mnie nawet troszkę przekonało, że nie trzeba się przygotowywać. Ale ja oglądam relacje na Instagramie i tam ludzie mówią do telefonu, pokazują się, mówią bardzo płynnie – ja tak nie potrafię. W życiu nie pokażę twarzy bez filtra, który ją w zasadzie zamaże. Nie wiem, czy tak bez twarzy to jest w ogóle sens nagrywać?

DM: Absolutnie jest sens nagrywać i nie trzeba się bać małych kroków. Oczywiście są konta, które świetnie sobie radzą bez pokazywania twarzy. Wiem, że są dziewczyny pokazujące podróże bez twarzy albo robiące zdjęcia tyłem, w kapeluszu, więc to się da zrobić. Pierwszym etapem nagrywania – bo do tego nagrywania będę namawiać – jest na przykład nagrywanie rzeczywistości. Jeśli księgowa czy korektorka pracuje nad tekstem, może pokazać te teksty i może skomentować tę rzeczywistość. Może pokazać fragment swojej pracy. Może wrzucać zdjęcia – teraz jest tyle aplikacji!

Można prowadzić konto w taki sposób, żeby komentować naszą pracę. Jak już zaczniemy komentować, to się oswoimy z mówieniem do telefonu. Może jak się oswoimy z mówieniem do telefonu, to zaczniemy przekierowywać kamerę w różnych innych kierunkach, aż w końcu… (śmiech) Ja bym się podeszła z zaskoczenia. Jak oglądam swoje pierwsze wideo nagrywane na Instagramie, to jest absolutnie zupełnie inne [niż teraz]. Mówię znacznie wolniej, znacznie gorzej artykułuję, „fluencja” jest zupełnie inna. A kiedy jestem w podróży – to już zupełnie inny koncept. Nagle się okazuje, że nauczyłam się, jak zmieścić swoją myśl w 15 sekund. Teraz mój profil chyba jako jedyny na [polskim] Instagramie ma minutowe stories. 

EP: Zgadza się! Właśnie miałam Cię zapytać, jak Ty to zrobiłaś. To jest niemożliwe. Oglądam Twoją relację i ona tak idzie, idzie i się nie kończy. (śmiech)

DM: To wcale nie jest łatwe! Ja jestem ekstrawertyczką, więc od razu jechałam z twarzą na kafelkach, nie miałam z tym problemu. Natomiast strasznie się bałam, że stracę czyjąś uwagę, więc mówiłam coraz szybciej. W 15 sekund byłam w stanie włożyć mnóstwo treści, wcale nie będąc pewna, czy to jest dobra strategia. Nagle jak mi się to stories rozciągnęło, to przecież mogę cztery razy więcej powiedzieć. I nie mam miejsca na napisy na moim stories. To wcale nie jest in plus.

EP: Minuta trwa dwie godziny, jak się okazuje.

DM: Dokładnie tak. Widzisz, moja droga, młoda korektorko – to jest proces. Nie wymagajmy od siebie, że fluencja od razu będzie bardzo wysoka. Ja swoje stories jeszcze pół roku temu nagrywałam po sześć razy, zanim je wrzuciłam. Duży samokrytyk mi się włączał i albo mi się nie podobało, albo musiałam dociąć słowa. Ja też montuję swoje filmy. Jeśli nagrywam za dużo „yyy” i „eee”, to tego się nie da słuchać. Zdaję sobie sprawę z tego, że ten fragment byłby nieznośny, w związku z tym montuję swoje filmy i takie rzeczy wycinam. To jest też oszczędność czasu odbiorcy.

EP: Zawsze można też poprosić kogoś, żeby kliknął za nas „Opublikuj”. Może to będzie jakaś metoda. Dobrze, będę publikować. Będę nagrywać pół twarzy, potem może mi się uda nagrać całą twarz. Spróbuję mówić do telefonu, chociaż wygląda to dziwnie. A tak swoją drogą – wyjdę znów z roli – już od jakiegoś czasu nagrywam (ponad dwa lata będzie, więcej nawet) relacje mówione na Instagramie, ale właśnie sobie uświadomiłam, że nie byłabym w stanie jeszcze nagrać relacji mówionej z telefonem, idąc sobie ulicą – obcy ludzie chodzą naokoło, a ja idę z telefonem i nagrywam. To jest dla mnie absolutnie nie do przeskoczenia w tym momencie.

Jeszcze do niedawna nie byłam w stanie nagrywać, jak mój mąż koło mnie siedział. Tu pandemia mi pomogła, bo nie ma sytuacji, kiedy on koło mnie nie siedzi. A przynajmniej jest coraz mniej takich sytuacji, więc stwierdziłam, że albo będę nagrywać, jak on siedzi i się patrzy, albo wcale… Jaka była moja obawa? Właściwie to nie wiem. Że co? Że zacznie się ze mnie śmiać? Że co zrobi? A on nie zareagował! To było dla mnie tak zaskakujące, że nie zareagował, a ja po prostu sobie nagrywałam! Inaczej – był nawet ciszej w momencie, kiedy nagrywałam, bo chciał zrobić mi dobre tło. Zobacz, to jest zupełnie irracjonalna obawa, kiedy sobie wyobrażamy, co się może wydarzyć. Ludzie zaczną się oglądać, zaczną się śmiać, wytykać nas palcami? Szczególnie nasi domownicy?

DM: Fenomenalnie, że to mówisz. Jak jest nas kilku instagramerów – to są głównie moi znajomi – to mi się trudno przy nich nagrywa, to prawda. Natomiast jeśli idę ulicą, to znacznie łatwiej, tylko czasami mnie coś rozproszy i to jest trudność, ale nie to, że ktoś mnie ocenia i na mnie patrzy, bo to jest obca osoba, więc mnie minie i ma to gdzieś dalej za uszami. Przypomniała mi się jedna, w sumie bardzo ważna rzecz – wątek, który ostatnio @aniamaluje wyciągnęła. Wrzuciła fragment TikToka, gdzie bardzo ciekawy człowiek – nie odkryłam jeszcze tego konta – powiedział mniej więcej tak: Ale z czego Wy się śmiejecie? Śmiejecie się z influencerów, jak oni nagrywają, tańczą, budują swoją markę w różny sposób? Niektórzy mówią do telefonu, a niektórzy tańczą i się wygłupiają – i to też jest super. Po czym oglądamy te filmy na TikToku i Instagramie i nas to bawi, to jest nasza rozrywka. Więc dlaczego nieprzyjemnie się śmiejemy z tej pracy, z której potem życzliwie się śmiejemy, oglądając media społecznościowe? Ktoś to ogląda, więc dlaczego mamy się krępować? Tworzymy swego rodzaju rozrywkę. Z mediów społecznościowych możemy się uczyć, ale znacznie więcej się nauczymy na konsultacji 1:1 czy na kursie. Media społecznościowe to są kursy instant. Ale ktoś musi je stworzyć, więc nie możemy się wstydzić, że jesteśmy tego częścią.

EP: Dokładnie tak. Jak widzimy plan filmowy gdzieś na ulicy, to nie śmiejemy się: „O, nagrywają tam, wywalają się”, tylko mówimy: „Wow, ale fajnie”, patrzymy się i podziwiamy, jak inni pracują. A jak ktoś tworzy coś przed telefonem, to może jest dla nas zbyt nowe jeszcze, [żeby to docenić].

DM: Wideo wertykalne nie jest tak szanowane jak media poziome.

EP: Wypadłam z roli, ale mam jeszcze dwie wątpliwości. 

DM: Zapraszam.

Wszystko już było – jak się wyróżnić na Instagramie

EP: Pierwsza wątpliwość brzmi tak: wszystko już było. Kont korektorów na Instagramie ja sama śledzę jakieś 60 albo i więcej. Quizy robi co drugie konto. Te treści się trochę powtarzają. Niby każde jest inne, ale nie wiem, czy ja bym umiała inaczej, czy ja jestem w stanie coś nowego zaproponować.

DM: Na pewno nie. W ogóle się za to nie zabieraj.

EP: Aha. Dobrze, to skończmy tę rozmowę. Mogłam zacząć od tego pytania. (śmiech) A już się nakręciłam, że dam radę.

DM: Jest taka wspaniała książka – Jona Acuffa Do Over, a druga to Kradnij jak artysta. Oczywiście w tej sekundzie zapomniałam autora. [To Austin Kleon – przyp. E.P.]. Kradnij jak artysta – znajdziecie ją również w wersji polskiej – jest wspaniałą książką, gdzie jest bardzo mało tekstu, a dużo fraz, które pokazują nam, że wszystko już było. Nasza wyobraźnia bierze się stąd, że ktoś zobaczył konia, a ktoś zobaczył nosorożca i wyszedł z tego jednorożec; Disney też zaczerpnął różne pomysły skądś, więc – wszystko już było. Tylko to, jak my myślimy, i to, jak przetwarzamy, sprawia, że to jest nasze – jest pokazane z naszego punktu widzenia.

Trenerów LinkedIna jest mnóstwo, gwarantuję Wam. A trenerów marki osobistej jest co najmniej dwa razy tyle co trenerów LinkedIna. Natomiast nie przychodzi się do mnie czy do kogoś innego ze względu na to, że mamy jakąś wiedzę. Przychodzi się do nas dlatego, że jesteśmy jacyś, że nasza marka porusza się w konkretnym archetypie. Ja o tych archetypach mówię bardzo często, bo to jest taki ładny wyróżnik. Mogę mówić do ludzi wyłącznie językiem, który dotyczy wymagań: „Ze mną się pracuje tak, a nie inaczej. Ja od Ciebie wymagam tego i tego. Najpierw Ty mi przynieś swoją pracę domową, a potem sprawdzimy, czy chcemy ze sobą rozmawiać”. Albo mogę powiedzieć: „Przyjdź, nie bój się. Zrobimy to razem. Poklepie Cię po plecach. Wezmę Cię za rękę i przejdziemy przez to razem”. Jedni będą potrzebowali takiego traktowania, a drudzy innego. Ja i ta druga osobowość możemy wiedzieć dokładnie to samo, ale ktoś może potrzebować konkretnego podejścia.

Dzisiaj miałam połączenie telefoniczne z moją potencjalną klientką, dziewczyną z kancelarii, która powiedziała: „Widziałam Cię w podcaście czy na livie takim a takim i mimo że widziałam innych trenerów LinkedIn, to z Tobą bym chciała pracować, bo widzę, że masz takie doświadczenie i że masz taki rodzaj charyzmy, a nie inny”.  Dla mnie to był ogromny komplement, ale też kolejne potwierdzenie tego, że to nie jest kwestia LinkedIna, którym się zajmuje, tylko tego, jak się nim zajmuję i jak o nim mówię.

Jak zaangażować odbiorców

EP: Wybieram tę panią, która klepie po plecach. Przechodzę do ostatniego pytania młodej duchem korektorki, tylko zrobimy przeskok w czasie. Jest dwa tygodnie później, bo szybciej by mi się nie udało tego wszystkiego zrealizować. Założyłam konto, opublikowałam pierwsze posty, nagrałam pierwszą relację – co prawda jeszcze tyłem, ale będzie lepiej. Pod moimi pierwszymi postami są trzy lajki, jeden komentarz, i to chyba jakiegoś bota. Nikt się tym nie interesuje. A inni mają po sto lajków. Ja chcę mieć więcej, ale nie wiem jak. Chyba jednak z tego zrezygnuję.

DM: Nie rezygnuj – będę trzymać kciuki – i nie poddawaj się. Jeśli ktoś zechce poscrollować mojego Instagrama w dół, to zobaczy, że ja tam zadaję mnóstwo pytań: „A co o tym myślisz?”, „A jak Wy myślicie?”, „Jak się dziś czujecie?”. I w pewnym momencie już człowiek się zastanawia: „To może zadam pytanie «Jakim chlebem dziś jesteś?»” – może ktoś mi wreszcie odpowie (śmiech), bo jest to na tyle absurdalne, że złapie uwagę. Bardzo długo, mówiąc kolokwialnie, bujałam się z tym, że nie ma odzewu, i nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Zaczęłam tworzyć trochę inne posty, przemieszałam więcej treści merytorycznych z tymi treściami, które są lżejsze. Próbowałam zaangażować ludzi czy społeczność, jeszcze rosnącą. Instastory – tam się pojawiły naklejki w którymś momencie, quizy. Z takich rzeczy można korzystać, żeby ludzi przyzwyczaić do tego, że mają na coś odpowiadać.

To było chyba z pół roku temu, może rok temu, kiedy nauczyłam się, że nie powinnam zadawać 17 pytań na końcu mojego posta, na zasadzie: może ktoś sobie wybierze, na które odpowie (śmiech). Wybierałam jedno i czekałam na to, co się wydarzy. Te pytania były łatwiejsze, zamknięte, na zasadzie „tak” lub „nie”. Łatwiej wtedy coś wpisać. Potem dopiero testuje się pytania otwarte. Na moim koncie nie ma ogromnego zaangażowania, ale mam za to dużo zapisanych postów. To jest dla mnie ciekawe, to są często posty wiedzowe. „Jak już będę coś robić na tym LinkedInie, to będę mieć to zapisane” – podejrzewam, że taki jest tok myślenia. Jak podaję posty książkowe, to są często zapisywane, ale tam nie ma specjalnie komentarzy, bo może nie potrafię zacząć dyskusji, a może jak ktoś nie przeczytał książki, to nie czuje, że powinien komentować.

Nie bałabym się braku komentarzy, natomiast postowałabym i testowałabym postowanie różnego rodzaju treści, a potem weszła w statystyki. W momencie, kiedy wchodzimy w statystyki, widzimy, ile postów zostało zapisanych, jakie posty zostały polajkowane, jakie dostały ten jeden czy dwa komentarze, wyłączając z tego boty. Więc warto sprawdzić, jak to działa. A poza tym warto przyzwyczajać ludzi na instastories do klikania „tak” lub „nie”. Są pytania, przy których mam maksymalnie 30 kliknięć, a są takie, przy których mam nagle 147! Nie rozumiem dlaczego. Potrafię w którymś momencie coś wyłapać, ale wydaje mi się, że są wątki, które źle oceniam. Często coś chwyci inaczej, niż się spodziewam. Testowanie i iteracja na treściach, które produkujemy, to chyba jedyne, co możemy zrobić.

EP: Trudne to wszystko jest, ale czuję się zmotywowana! Wracam już do swojej powłoki, bo pomału zaczynam czuć rozdwojenie jaźni. Mam nadzieję, a nawet jestem pewna, że osoby, które zidentyfikowały się z moim początkującym alter ego, znalazły w Twoich odpowiedziach motywację i siłę, żeby przełamać strach. „Bój się i rób” – trzeba działać, wyciągać wnioski i nie poddawać się po pierwszym razie, bo to nie jest takie hop-siup niestety. W ciągu tygodnia nie da się zbudować w żadnym medium marki osobistej.

Które media społecznościowe wybrać?

EP: A teraz chciałabym jeszcze chwilkę porozmawiać o Tobie i Twojej działalności w sieci. Jesteś specjalistką od LinkedIna, ale też bardzo prężnie działasz na Instagramie. Z kolei na Facebooku, tak jak sama wspominałaś, działasz raczej recyklingowo. Dlaczego wybrałaś te dwa media: LinkedIn i Instagram? To była metoda prób i błędów czy po prostu najbardziej Ci podpasował ich klimat?

DM: To jest tak, że ja na LinkedInie – chciałam powiedzieć, że się urodziłam, co jest absolutnym błędem – ale z LinkedInem mam faktycznie bardzo dużo wspólnego, dlatego że jestem byłą rekruterką. Już nie rekrutuję kandydatów i kandydatek, natomiast pracowałam na tym medium od 2012 roku i faktycznie jest to miejsce, w którym rekruter się rozgląda, szuka kandydatów. To narzędzie do szukania pracy, a dzisiaj już też do szukania zleceń. Dawniej LinkedIn kojarzył się właśnie głównie z budową CV, dzisiaj jest to właściwie budowa strony internetowej z własną ofertą.

Natomiast jeśli chodzi o Instagram, to ja zawsze byłam gadżeciarą, lubiłam nowe aplikacje, lubiłam testować, więc chętnie na Inastagram weszłam. I oczywiście na początku był moim pamiętnikiem. Instagram stał się moim narzędziem pracy w okolicach 2018 roku, kiedy już planowałam rzucić etat. Robiłam sobie właśnie podkładkę pod kilkumiesięczny wyjazd do Azji, powrót, budowanie biznesu. I Instagram był dla mnie wygodny, dlatego że jest platformą zdjęciową, wizualną, podróżniczą – był narzędziem do pokazywania innego świata i wyjazdu.

A w momencie, kiedy stwierdziłam, że się tu dobrze czuję – moi klienci są tak naprawdę na LinkedInie, ale ja się bardzo dobrze czuję na Instagramie, bo jest mniej formalny – to zaczęłam Instagram wykorzystywać do mówienia o LinkedInie. Co jest dość karkołomnym zadaniem, bo LinkedIna się potrzebuje w danych momentach życia, więc nie jestem kontem, które się będzie oglądało cały czas.

Dlatego też zaczęłam mówić więcej o – nie lubię tego słowa, ale go użyję – lifestyle’u. Pozwoliłam sobie na więcej i po prostu przemycam wiedzę pomiędzy tym, co dzieje się u mnie w życiu, mówieniem o biznesie, mówieniem o komunikacji, mówieniem o tym, co się dzieje na co dzień. Nauczyłam się tego od @aniamaluje, o której już wspominałam; jej e-book dużo mi dał. Zrozumiałam, że Instagram może być narzędziem i można go wykorzystać metodycznie – i tak też zrobiłam.

Więc Instagram jest funem, LinkedIn jest narzędziem zawodowym. A to, że je łączę, to jest moja hybryda, bo uważam, że mogę być każdym, kim chcę, i mogę mój biznes wymyślić po swojemu, do czego Was też bardzo zachęcam. Ostatnio jestem w trybie ładowania ludzi energią: „Rób po swojemu i wtedy ludzie to kupią! Nie rób po cudzemu, bo zauważą, że to nie jest Twoje”.

Rób po swojemu, nie po cudzemu

EP: Zabrzmi to trochę jak inwigilacja, ale zacytuję jeden z Twoich ostatnich postów – z testem odkurzacza. Czy to była relacja? To chyba była relacja, nie post. Testowałaś odkurzacz, małe AGD. Zrobiłaś zajawkę, że już czeka na Ciebie w domu. Nie wiedziałam, co to będzie, czekałam, co tam Doris pokaże, co tam jej przyszło. Potem patrzę: odkurzacz. Napisałaś wtedy: „Mogę być, kim chcę, więc dziś jestem testerką małego AGD. Bo czemu nie?”. Bo czemu nie? Mimo że to jest konto budujące markę osobistą.

Niesamowicie mnie to uderzyło, bo rzeczywiście mamy czasem w głowie takie ograniczenia: buduję swoje konto, które jest kontem mojej marki, mojej firmy, mojej działalności – to brzmi dumnie – więc muszę publikować to, to i to, bo ludzie ode mnie oczekują tego, tego i tego. Oczekują ode mnie, młodej duchem korektorki, żebym pisała o języku, ewentualnie o kulisach mojej pracy, ale nie chcą wiedzieć, jakie książki czytają dzisiaj moje dzieci albo że poszłam dzisiaj nie do biblioteki, tylko na przykład do kina albo jeszcze, nie daj Boże, do jakiegoś GOjumpu czy gdziekolwiek indziej.

DM: Tak! Nie umiem złożyć zdania, bo mam wiele pomysłów na tę odpowiedź. Po pierwsze staram się to robić na zasadzie 80/20, czyli 80% raczej biznes, komunikacja, LinkedIn, a 20% lifestyle. Różnie mi się to przesuwa, różne są okresy w moim życiu, tak po prostu, tak po ludzku, i na różne rzeczy kładę nacisk. To jest jedna rzecz. Warto więc, żeby była jakaś proporcja. Na początku powiedziałam o pytaniach, które warto sobie zadać na starcie budowania biznesu. „Kim jesteś?”, „W czym jesteś dobra?” „Jak możesz pomóc innym?”. To „W czym jesteś dobra?” jest fajne, jeśli na początku budowania swojej ścieżki biznesowej ograniczymy odpowiedź do trzech rzeczy. Jeśli nagle zaczniemy mówić o wszystkim, to będzie za dużo.

Użyję swojego przykładu, żeby nie mówić bzdur. Kiedy ja na początku zaczęłam budować swoją markę, to powiedziałam: rekrutacja, social media, żeglarstwo. A potem to zawężałam jeszcze bardziej. Social media to Instagram, LinkedIn. Rekrutacja to są metody poszukiwania kandydatów. Żeglarstwo zostało. Jak już oficjalnie była informacja o tym, że rzucam pracę, to było: praca zdalna, LinkedIn i rzucanie pracy, bo to się wszystko siebie trzymało. I ja o tym wszystkim mówiłam metodycznie, nie tylko jako o wydarzeniach w życiu, tylko o tym, jak żeglarstwo przekłada się na biznes, jak rzucanie pracy mnie zmieniło i mi pomogło – to było wszystko planowane. To jest jedna rzecz, którą chciałam powiedzieć.

A druga rzecz, która spowodowała mój brain freeze w ramach odpowiedzi na to pytanie, była taka: każda marka, jaka by nie była, ma jakiegoś przedstawiciela. Jak mamy reklamę T-mobile – powiedzmy, bez promocji marki – to mamy kogoś, kto ją przedstawia: jakaś gwiazda czy piłkarz. Ten piłkarz ma konkretny styl życia. Dlaczego on jest dobrany do tej marki? Bo my lubimy ten styl życia, bo nas to ciekawi, bo nas to fascynuje. Może jesteśmy trochę jak on, chcielibyśmy być trochę jak on. Dlatego marki mają twarze influencerów, bo my chcemy być jak ci influencerzy i wtedy kupujemy produkty. Czyli jeśli pokazujemy nasze produkty czy usługi, to ludzie chcą wiedzieć, od kogo je kupują, jakie ta osoba ma wartości, kim ta osoba jest – i potencjalnie jaki ma odkurzacz.

EP: (śmiech) Bo może się to kiedyś do czegoś przyda. To jest niesamowicie ważne. My nie sprzedajemy wyłącznie swojej wiedzy, tego, że potrafimy świetnie zrobić korektę. Sprzedajemy to, jacy jesteśmy, jak podchodzimy do tekstów, jak komunikujemy się z autorami, z odbiorcami. Przecież będziemy rozmawiać z człowiekiem, to nie będzie wymiana komputer–tekst, bez ludzi. To jest usługa, rozmowa, relacja pomiędzy ludźmi.

DM: Czasem myślę, że na początku stawiania swojego biznesu wydaje nam się, że to klient wie lepiej. Nie. To klient nas potrzebuje, więc często to my wiemy lepiej. Może zdobywamy doświadczenie, ale to my mamy pojęcie z konkretnego obszaru, z konkretnej branży i musimy mu to wytłumaczyć, więc nie możemy się bać rozmawiać z tym człowiekiem. Dużo jest we mnie emocji teraz. To, czego nie popieram albo nie doradzam, to odpowiadanie, jak ktoś mówi: „Proszę mi wysłać ofertę” – nie wyślę oferty bez porozmawiania z tym człowiekiem. Bo tak jak CV musi być dostosowane do stanowiska, na które aplikujemy, tak oferta powinna być dostosowana do potrzeb naszego odbiorcy. Żeby on ją zaakceptował, dobrze wiedzieć, jakim językiem mówi, może użyć jego sformułowań, być może użyć jego obiekcji i na nie odpowiedzieć.

To jest cały czas komunikacja. Ten odkurzacz pozostaje trochę z boku, ale to jest poznawanie nas. Nie tylko pokazujemy, że zrobiłyśmy tyle tekstów i mamy takie doświadczenie za sobą, ale też – jak się z nami pracuje. Dlatego fajnie jest przeczytać jakieś testimoniale, notki, rekomendacje od klientów, dlatego ludzie się tym chwalą, bo to też pokazuje, na co inni zwrócili uwagę w pracy z nami. Często nie tylko piszą, czy produkt jest dobry, ale że fajnie się nas słucha albo że fajnie się nas ogląda i tak dalej. To znacznie więcej niż sama usługa czy produkt. Owszem, takich produktów lub usług może być mnóstwo, ale my jesteśmy tylko jedne albo jedni.

Język komunikacji

EP: Mówisz, że jest w Tobie dużo emocji. Ja też czuję, jak mi myśli buzują, od kiedy powiedziałaś o tym, że klient chce się dowiedzieć, jak się z nami pracuje. Niedawno złapałam sama siebie na takim doborze usługodawcy. Szukałam lokalu na pewne wydarzenie i korespondowałam z kilkoma managerami lokali. Złapałam się na tym, że po zdjęciach miałam wybrany zupełnie inny lokal niż po tych rozmowach! Oczywiście wysłałam maile do pięciu, sześciu lokali, ale jeden miałam już wstępne wybrany: „Tutaj by było fajnie, to ładnie wygląda”. Kiedy dostałam odpowiedzi od managerów, to większość z nich zaczynała się od „Szanowna Pani…”, a jedna dziewczyna – bo już jesteśmy na „ty” – odpisała: „Cześć, Ewa!”. Ja mam na drugim miejscu Bliskość® w Gallupie. O matko! Po prostu klapki na oczy i bierzemy ten lokal – koniec. Na szczęście okazało się, że cała oferta była najlepsza spośród tych pięciu czy sześciu, ale mnie wystarczyło tylko to – tylko ten język komunikacji, który trafił mnie prosto w serce. To zadziałało.

DM: Absolutnie. Poznanie klienta, zanim zaczniemy z nim rozmawiać – to też jest fenomenalne. Ostatnia moja sesja zdjęciowa, którą strasznie lubię – zdjęcia mi się bardzo podobają, jestem z nich bardzo zadowolona – była z Damianem Bartoszkiem. Do Damiana odezwałam się, pytając go o różne rzeczy, nie tylko o ofertę w kontekście zdjęć: „Cześć, Damian! Mam nadzieję, że poranna kawa smakowała super” i tak dalej. On mówi: „Ten mail był fenomenalny dlatego, że zwróciłaś uwagę między innymi na tę kawę”, a ja faktycznie wcześniej przegrzebałam jego Instagram czy jakieś dane w sieci, sprawdziłam, co jest ważne, co jest ciekawe, i gdzieś tę kawę wyłapałam. Sama piję taką z dripa i bardziej skomplikowaną, więc zahaczyłam o to.

EP: Ty się topisz nawet w tej kawie.

DM: Ja się kąpię i tańczę w kawie. Dokładnie tak! (śmiech) Wykorzystanie tej informacji z zewnątrz, która być może nie była w mailu biznesowym spodziewana, zostało zapamiętane. Lubię działać w ten sposób. Tak też działam, pracując z kandydatami, chcąc, żeby mi odpowiedzieli na pytanie. Na to zwracam uwagę, rozmawiając z potencjalnymi klientami, wyłapując żarty, wracając do tych żartów w kolejnym mailu, bo to jest bliskość. To są metody negocjacji, sprzedaży i randkowania.

EP: Rozmowa nam zeszła na sprawy językowe i bardzo się z tego cieszę. Takim finałem sobie zakończymy, bo w końcu to podcast językowy: „Po drugiej stronie książki”. Równie dobrze mógłby się nazywać „Po drugiej stronie języka” albo „Po wszystkich stronach języka”. Język komunikacji. Znów wyjdę na stalkera, ale trudno. Z Twojego posta zatytułowanego „Pisz jak girlboss” – choć myślę, że panowie też by mogli się w tym odnaleźć – wypisałam sobie zmienione komunikaty.

Komunikat oryginalny i komunikat, który radzisz stosować: „Przepraszam za opóźnienie” – lepiej powiedzieć: „Dzięki za cierpliwość”. Zaczęłam to wykorzystywać od razu, jak to przeczytałam. W życiu w ten sposób o tym nie myślałam! Kolejny: „Zaproponuj godzinę. Ja się dostosuję” zmieniamy na: „Czy o tej a o tej godzinie Ci pasuje?”. Kolejny: „Nie ma sprawy. To nic takiego” zmieniamy na: „Cieszę się, że mogłam pomóc”. I ostatni: „Udało mi się to zrobić” – ach! to „udało się” – zmieniamy na: „Zrobiłam to”. Nie „udało mi się”, tylko „zrobiłam to”.

DM: Tak, ja też bardzo lubię ten post. Od czasu do czasu wracam do niego i rozsyłam link do pobrania tego posta w wersji do druku. To jest coś, co znalazł Rafał Cupiał, z którym współpracuję od czasu do czasu przy szkoleniach. Rozmawialiśmy o tym w kontekście budowania statusu w dynamikach grupowych. Kiedy mówimy: „Przepraszam, że się spóźniłam” czy „Przepraszam za późne wysłanie maila”, to my jesteśmy w niskim statusie. Kiedy mówimy: „Dziękuję za cierpliwość”, podnosimy status tej drugiej osobie – „Dzięki, że miałeś cierpliwość, żeby poczekać” – nie obniżając swojego. To jest superciekawe.

Pozostała część tych komunikatów też na tej zasadzie działa. Jak pytamy: „A kiedy Ci pasuje?”, to unikamy wymiany 17 maili. Ja przeszłam na taki tryb, że zaproponuję konkretny termin; jak komuś nie pasuje, to trudno, będziemy się dogadywać. Czasami wysyłam link do Calendly. Chociaż wysłanie linku do Calendly to jest takie: „Wpisz się w mój kalendarz”, różnie statusowo to działa. Ale czasem pomaga, tak na przykład my się umawiałyśmy na złapanie wspólnego slotu czasowego.

Te komunikaty mają według mnie ogromną sprawczość. To są maleńkie zmiany w języku, ale takie, które robią ogromną różnicę. I to „udało się”, które strasznie mnie boli. Ostatnio ktoś chciał mi sprawić komplement i napisał w wiadomości: „Och, Doris, świetnie Ci te filmiki na YouTubie wychodzą”. Ja na to „wychodzą” zareagowałam okrutnie. (śmiech) Jest to osoba, z którą rzadko się kontaktuję, więc nie miałam żadnego filtra. Nie, mnie nic nie wychodzi. Ja tutaj przecież robię, wkładam całą energię w to, żeby mi nie „wychodziło”, tylko „zrobiło”.

EP: Krew, pot i łzy.

DM: Dokładnie tak! Więc przede wszystkim nie odbierajmy komuś, ale nie odbierajmy też sobie tej sprawczości. Ja bym wyeliminowała „udało się” – tylko czasami się coś udaje – i przeszłabym na „zrobiłam”, „zrealizowałam”, „zorganizowałam” czy „zorganizowałem” i tak dalej. Wszystkie te czasowniki pokazują, że to jest nasz wkład – w ten sposób wyrabiamy sobie nawyki językowe.

No i wreszcie zróbmy to wideo na Instagramie!

EP: Zróbmy to! Bójmy się i zróbmy to! Doris, bardzo Ci dziękuję za to spotkanie, bardzo Ci dziękuję za wszystko, co robisz na Instagramie. Na LinkedInie też, chociaż powiem szczerze, że ja na LinkedInie rzadko bywam gościem, więc bardziej za Instagram Ci dziękuję. Dziękuję za te kreatywne nagrania, za to, jak się kąpiesz się w kawie i tam wskakujesz, i sobie pływasz. I nagrania, na których tak śmiesznie ucinasz jedno zdanie, drugie mówisz z fotela, a spod drzewa trzecie. Nie mam zielonego pojęcia, jak Ty to robisz, i sama nigdy czegoś takiego nie zrobię, ale miło mi się to ogląda. Za ten dystans, energię, za to wszystko, co przebija przez Twój Instagram. Za to, że pozwalasz nam wejść do swojego kawałka życia – z kotem, z kawą, z Twoją pracą. Dziękuję Ci bardzo, że jesteś tam i że jesteś dziś tutaj – za to, że przyjęłaś zaproszenie do tego podcastu.

DM: Przyjmowanie komplementów jest bardzo trudne, ale podobno trudniejsze jest dawanie komplementów, więc ja mówię tylko: dziękuję – i za zaproszenie, i za tę całą lawinę, zraszanie mojego ego. Dzięki.

EP: Nie mów tylko: „Nie ma sprawy. To nic takiego”. Powiedz: „Cieszę się, że mogłam pomóc!” – że tak zacytuję Twój post. (śmiech)

DM: Cieszę się, że mogłam pomóc. Dokładnie tak. Cieszę się, że robię to, co robię, i że to daje radochę i Tobie (znakiem dla mnie jest to, że mnie tutaj zaprosiłaś), i innym (bo to widzę i odczuwam). To jest fenomenalne! Niezależnie od tego, ile osób mnie obserwuje na Instagramie, to jeśli jest ta jedna, której się dzięki temu poprawi humor w ciągu dnia – to jest nagroda.

EP: Mnie możesz zawsze liczyć, ale myślę, że nie jestem jedna. (śmiech) Dzięki.

DM: Dzięki wielkie.

*

Rozmowa z Doris już się zakończyła. Zostałam sama ze swoimi notatkami i ze swoimi przemyśleniami. Przyszła mi do głowy piosenka z bajki dla dzieci. To będzie idealna puenta naszego spotkania. Fragment pochodzi ze słuchowiska „Wyprawa na Szklaną Górę” z serii Bajki Grajki. Tekst: Ludwik Górski, muzyka: Władysław Słowiński, słowa dzielnego kominiarczyka, które zaraz usłyszycie, wyśpiewał Stanisław Górka. Posłuchajcie:

Wtedy głośno trzeba powtarzać słowa te: „Po pierwsze się nie bać, po drugie się nie bać, a po trzecie, a po trzecie wcale nie bać się!”. Przeszło mi, już się nie boję. Mogę wspinać się wyżej!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *