O kulturzePodcasty

PDSK#019 Jak napisać romans. Rozmowa z Katarzyną Bester (podcast)

Jak napisać romans. Rozmowa z Katarzyną Bester – podcast

Panie i panowie, ladies and gentleman, mesdames et messieurs – przed państwem: Katarzyna Bester! Wybaczcie mi ten histeryczny wstęp, ale jako psychofanka twórczości Kasi Bester nie mogłam zacząć inaczej. Pióro Kasi odczarowało dla mnie gatunek, jakim jest romans. Okazało się, że można napisać go tak, żeby schemat nie kłuł po oczach, happy end nie był zbyt oczywisty, bohaterowie płytcy, a sceny erotyczne żenujące ani infantylne. Co więcej, okazało się, że w czasie lektury romansu można się popłakać do łez – nie tylko ze wzruszenia, ale też (a u Kasi głównie) ze śmiechu.

Mam nadzieję, że rozmowa, której za moment wysłuchacie, odczaruje romans w Waszych oczach. Nawet jeśli dotąd ten gatunek kojarzył Wam się tylko z kiczowatymi romansami – gwarantuję, że teraz spojrzycie na niego inaczej.

No to jeszcze raz:

Panie i panowie, ladies and gentlemen, mesdames et messieurs – przed państwem: Katarzyna Bester!

Subskrybuj: Spotify | Apple Podcasts | Google Podcasts | YouTube | Inne

Gość: Katarzyna Bester

Montaż: Kamil Dudziński

Transkrypcja: Dorota Siwek

Plan odcinka

  1. Jakie książki czyta dla przyjemności autorka romansów
  2. Kto czyta romanse
  3. Gatunek oparty na schemacie
  4. Czym się wyróżnić
  5. Moc pierwszego zdania
  6. Jak wybrać imię dla bohatera
  7. Wybór miejsca akcji
  8. Wątki autobiograficzne
  9. Najprzyjemniejszy i najtrudniejszy moment pracy nad książką
  10. Sceny erotyczne
  11. Kto odpowiada za „majteczki”
  12. Współpraca z wydawnictwem – jak się przebić ze swoją powieścią
  13. Współpraca z redaktorem
  14. Plany na przyszłość

Źródła przywołane w odcinku

Transkrypcja podcastu #019 Jak napisać romans. Rozmowa z Katarzyną Bester

Ewa Popielarz: Dobry wieczór, Kasiu!

Katarzyna Bester: Dobry wieczór, Ewo.

EP: Bardzo Ci dziękuję, że przyjęłaś zaproszenie do tej rozmowy. Muszę przyznać, że jestem nawróconą czytelniczką romansów – wytłumaczę się z tego później. Jako nawrócona czytelniczka romansów czekałam na to spotkanie długo i mam nadzieję, że uda nam się w ciągu tych kilkudziesięciu minut rzucić światło na gatunek, który – według mnie – jest jednym z najbardziej niesprawiedliwie ocenianych w literaturze polskiej. Nie chcę mówić, jak to jest za granicą, natomiast mam wrażenie, że kiedy w Polsce rozmawia się o romansach, pojawiają się jakieś nieznaczne uśmiechy. Mam nadzieję, że nasza dzisiejsza rozmowa rzuci troszkę inne światło na ten gatunek.

Jakie książki czyta dla przyjemności autorka romansów

EP: Ale wcześniej powiedz, Kasiu, jakie książki Ty lubisz czytać dla przyjemności.

KB: Na pewno nie będzie zaskoczeniem, że czytam dosyć dużo romansów, aczkolwiek moim ulubionym gatunkiem równoległym do romansów są thrillery. Trochę jakbym miała rozdwojenie osobowości. Tutaj słodkie romanse z happy endem, a później thrillery, gdzie trup się ściele gęsto. To są zdecydowanie gatunki, po które sięgam najczęściej.

EP: Tak właśnie myślałam – piszesz romanse, a po nocach sobie horrory czytasz. Powiedziałabym nawet, że zaskoczyło mnie bardziej to, że czytujesz też romanse.

Kto czyta romanse

EP: Czy potrafisz sobie wyobrazić – a może robiłaś takie badania albo wiesz to po targach książki, na których się spotykasz ze swoimi czytelnikami – kto jest Twoim odbiorcą? Kto czyta romanse?

KB: Romanse czytają głównie kobiety. Mówię o moich czytelnikach, ale też ogólnie o strefie romantycznej. Wydaje mi się, że to jest gatunek „dedykowany” kobietom. Ale kiedy piszę, nie zakładam, że będą to czytać wyłącznie kobiety. Wiem, że są też panowie, którzy sięgają po ten gatunek. Kobiety są z natury bardziej emocjonalne. Częściej nas interesuje, co słychać u znajomych, jak nasza koleżanka poradziła sobie z rozstaniem. Słuchamy zwierzeń, wymieniamy się emocjami. U mężczyzn nie jest to takie intensywne. Wydaje mi się, że właśnie dlatego romanse, czyli książki opowiadające o uczuciu, to gatunek, po który sięgają głównie kobiety. Chyba zawsze tak było i będzie. Nie sądzę, żeby nagle panowie się przerzucili na romantyczne historie.

EP: A czy miałaś jakieś sygnały od panów, którzy są Twoim czytelnikami? Pisali do Ciebie, podchodzili na targach książki? Czy się ukrywają?

KB: Nic mi nie wiadomo na temat panów czytających moje książki oprócz tego, co donoszą mi moje czytelniczki. Jedna z nich tak bardzo się śmiała, kiedy czytała moją książkę, że mąż przeczytał ten rozdział, żeby wiedzieć, z czego ona się śmieje. Zdarza się wzmianka pod postem, jakiś pan napisze: „Fajne, polecam” albo „Lubię pani książki”. Ale to rzadkość.

EP: Wcale się nie dziwię tym mężom, którzy biorą książki, żeby zobaczyć, z czego się śmieją ich żony. Jak robię korekty Twoich książek – bo nie jest tajemnicą, że głównie czytam Twoje książki przy okazji robienia korekt – zwykle śmieję się w głos. Mój mąż też się zastanawia, czy pracuję, czy robię coś na boku…

Pytałam o mężczyzn, bo jeden z romansów, który miałam okazję poprawiać (choć nie lubię tego słowa w kontekście korekty), osnuty jest wokół fabuły czytania romansów przez mężczyzn, którzy stworzyli klub. Ta powieść nosi nawet tytuł Klub książki. Bohaterowie czytają romanse i na tej podstawie rozwiązują swoje życiowe problemy. Twierdzą, że rozwiązania wszystkich problemów znajdują się właśnie w książkach z tego gatunku. Romanse czytają oczywiście w ukryciu. Nie jest więc powiedziane, że nie masz męskich czytelników. Oni się tylko nie ujawniają.

KB: Oby tak było. Pisząc książkę, z tyłu głowy mam zawsze cichą nadzieję, że jakiś facet po nią sięgnie i zobaczy, że wcale nie jest tam opisany tylko model Fabio wychodzący z basenu, ale że zawsze coś się dzieje, są poruszane życiowe kwestie, bohaterowie często są wplątani w jakieś intrygi, są sytuacje, które mogą nas spotkać na co dzień – to jest książka o ludziach, a nie tylko książka o seksie.

EP: Do tego sobie jeszcze przejdziemy. Myślę, że panowie mogą z Twoich książek dowiedzieć się, w jaki sposób zagadać do dziewczyny, żeby to nie było zbyt schematyczne… Panowie – sięgnijcie po te gatunki. Nie musicie się chwalić na forum, ale sięgnijcie.

Gatunek oparty na schemacie

EP: Powiedziałaś, że to są książki o ludziach. Kiedy rozmawiałam ze swoim kursantami w grupie o gatunku, jakim jest romans, padały sformułowania, że to gatunek, który opiera się na schemacie. I teraz pytanie: czy rzeczywiście tak jest? A jeśli tak jest, to czy to dobrze, czy źle?

KB: Myślę, że po części jest to prawda. Schemat: dwoje ludzi, ona i on – pojawia się zazwyczaj. Ale jest coraz więcej romansów homoseksualnych, czyli: on i on, ona i ona. To jest fajne. Jest to i tak poniekąd schemat, bo mamy dwoje ludzi, którzy żywią do siebie jakieś uczucie. Bardzo często to uczucie przechodzi przez burze, huragany, aby oni mogli być razem. Zazwyczaj romans kończy się happy endem. Z tego, co się orientuję – rozmawiałam o tym z różnymi osobami, czytałam artykuły – to większość czytelników oczekuje happy endu. Więc: tak, zgodzę się, że romans jest oparty na schemacie, ale absolutnie nie uważam tego za złe, bo sięgając po książkę, czytelniczka/czytelnik wie, czego może się spodziewać.

To jest świetne: sięgam po komedię, kiedy mam zły humor i chcę się pośmiać. Sięgam po dramat, kiedy mam w sobie emocje, potrzebuję je uzewnętrznić, wyrzucić. Potrzebuję dodatkowego kopa, który mnie ściągnie na dół, czyli tragedii bohaterów, żeby sobie popłakać i przeżyć katharsis. Kiedy mam nastrój zagadkowy, chcę intelektualnej wycieczki, to wtedy wybieram kryminał, gdzie będzie zagadka. Sięgam po romans, kiedy chcę przeczytać historię, która mnie zrelaksuje. Sięgam po romanse z nadzieją, że one się dobrze skończą, bo ja przy tych książkach chcę odpocząć. To jest schemat. Ale nie uważam tego za złe, bo schemat to tylko szkielet. Wystarczy zapoznać się z rynkiem romansów. Czytam naprawdę bardzo dużo tych książek. Często dostajemy coś, czego się nie spodziewaliśmy, mimo że to cały czas jest oparte na szkielecie romansu.

Czym się wyróżnić

EP: No właśnie. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale wysnułam sobie taką hipotezę, że jeżeli gatunek, jakim jest romans, tak mocno trzyma się schematu, to na autora spada większa odpowiedzialność, żeby czymś jednak czytelnika jeszcze zaciekawić. Mam wrażenie, że to jest większa odpowiedzialność za słowo. Taka książka musi być naprawdę albo dobrze napisana, albo inaczej napisana, żeby nie zginęła wśród setek innych przeczytanych romansów – żeby czytelnik ją zapamiętał. To musi być wyrazisty bohater albo humor, albo cokolwiek innego. Czy starasz się przemycać do swoich książek takie sztuczki, żeby czytelnicy je zapamiętali? Czy to wychodzi zupełnie naturalnie?

KB: Mam nadzieję, że czytelnicy pamiętają moje książki długo po ich przeczytaniu. Szczerze na to liczę. Nie mam jakichś sztuczek, które bym przemycała. Staram się być sobą, nie naginać rzeczywistości, którą tworzę, żeby komuś się podobała. Może to jest egoistyczne, ale chcę, żeby historia, którą tworzę, i bohaterowie podobali się przede wszystkim mnie, żebym ja ich polubiła. Wtedy dopiero jestem gotowa puścić tę książkę dalej, bo robię to z czystym sumieniem. Wiem, że dla mnie jest to coś fajnego, i liczę na to, że znajdę odbiorców. Zawsze mówię, że mam swoich czytelników, tylko muszę do nich dotrzeć. To są takie osoby, z którymi prawdopodobnie świetnie bym się dogadała, zaprzyjaźniła, gdybyśmy się poznali na żywo. Wiem, że te osoby zrozumieją moje poczucie humoru, zrozumieją logikę moich bohaterów i że ta historia będzie dla nich chwilą odprężenia, wciągnie ich.

Jeśli chodzi o odpowiedzialność za słowo, to uważam, że każda książka – nieważne, jakiego gatunku – powinna być dobrze napisana. Zdarzyło mi się kilka razy odłożyć książkę tylko dlatego, że nie odpowiadał mi język – mimo że historia zbierała świetne oceny w internecie.  Nie czytam recenzji, ale jak mi się okładka piętnaście razy przewinie na Instagramie, to przeczytam opis i sprawdzę, czy to jest coś dla mnie. Wtedy albo przynoszę książkę z biblioteki, albo kupuję, bo stwierdzam, że chcę ją przeczytać. Naprawdę zdarzyło mi się odłożyć książkę tylko dlatego, że nie dałam rady przebrnąć przez formę przekazu. Język był dla mnie zbyt toporny, wymyślny. Nie sprawiało mi to przyjemności, nie płynęłam przez tę książkę. Myślę, że ta odpowiedzialność za słowo jest zawsze, niezależnie od gatunku.

EP: Przyznałam Ci kiedyś, że Twoi bohaterowie mi się śnili. I rzeczywiście tak było. Już nie pamiętam, co to był za sen, ale pamiętam, która to była książka. To była ta książka z motywem z Harry’ego Pottera. Po obudzeniu się byłam bardzo zdziwiona [śmiech] tym, jak mi to utkwiło w podświadomości. Przyznam szczerze, że jestem psychofanką Twoich książek. Jak ktoś pyta o romanse, to podaję Twoje nazwisko – Kasia Bester. Mówię: „Bierz te książki! Nie czytałaś nigdy romansów, musisz od tego zacząć. Musisz to przeczytać!”. Wiele osób udało mi się już namówić i nikt nie był zawiedziony.

Wyczuwam w Twoich książkach dwa motywy, które uwielbiam. To jest właśnie wartość dodana do tego schematu „mężczyzna, kobieta, perypetie”. Wiadomo, że jakiś happy end się czai na końcu, ale to, co ja uwielbiam w Twoich książkach, to po pierwsze poczucie humoru, a po drugie nienachalne nawiązania do tekstów kultury. Oczywiście nie chcę mówić, że należy rozbierać każdy z tych romansów na czynniki pierwsze i robić z nich analizy przy pracach doktorskich, chociaż to by mogło być ciekawe.

Jedna z książek nawiązuje do Harry’ego Pottera. Bohaterka, która próbuje na stacji przebić się przez ścianę i zastanawia się, co się dzieje – dlaczego ona przez tę ścianę do Hogwartu nie przeszła! Albo drugi z bohaterów, który jest prawnikiem i ma niezbyt popularne imię: Zorian. To imię zostaje przekręcone w jednej scenie i zostaje nazwany Zordonem. Z czym nam się to kojarzy? To są takie smaczki, które uwielbiam. I z tego miejsca Ci za nie dziękuję. Gdybym miała czytać jeden rodzaj romansów, to byłyby to romanse pani Katarzyny Bester. Książki, które bym zabrała ze sobą na bezludną wyspę, bo wiem, że bym się nie nudziła przy nich ani przez moment.

KB: Bardzo Ci dziękuję i cieszę się, że jesteś jedną z tych osób, do których trafia moje poczucie humoru. Wiesz, jak to jest z poczuciem humoru. Nie da się go zmienić. Po prostu je posiadamy. Jedno rozumiemy, a inne nie za bardzo. Ja też czasami nie wiem, z czego ktoś się śmieje, bo jakiś żart do mnie nie dociera. Dlatego zawsze jestem zachwycona, jak ludzie do mnie piszą, że śmiali się przy moich historiach, bo mnie o to głównie chodzi – żeby się przy nich zrelaksować. Najłatwiej się zrelaksować, śmiejąc się.

Moc pierwszego zdania

EP: Moc pierwszego zdania. Mówi się, że wybieramy książki po okładkach. Do okładek za moment przejdziemy, bo to też jest ciekawy temat w kontekście romansów. Często otwieramy sobie książkę, jak jesteśmy w księgarni, czytamy pierwsze zdanie i decydujemy, czy iść dalej. Mnie bardzo ciekawi, w którym momencie pracy powstają u Ciebie pierwsze zdania. Ale zanim odpowiesz na to pytanie, przeczytam trzy pierwsze zdania z Twoich książek.

KB: A ja zgadnę, z których to!

EP: Dobra! Uwaga! Pierwsze zdanie: „Nic nie wyprowadza mnie z równowagi tak szybko, jak widok choinki w listopadzie”.

KB: To Świąteczne nieporozumienie. Nie wiem, czy zauważyłaś, ale w Romansie pod choinkę zastosowałam dokładnie ten sam zabieg. Ta książka zaczyna się od podobnych słów.

EP: Otóż to! Tu mnie uprzedziłaś, bo jaką mam drugą książkę w ręce? Książkę, która zaczyna się od takiego zdania: „Nic nie wyprowadza mnie z równowagi tak skutecznie, jak walentynki i Boże Narodzenie”. I to jest książka pod tytułem Romans pod choinkę. A teraz zmieniamy nieco klimat. Bardzo zmieniamy klimat…

KB: Mogę strzelać? „Widzieliście kiedyś kutasa?”

EP: Skąd wiedziałaś?! Powiedz, że to jest też Twój ulubiony początek!

KB: [śmiech] To jest ulubiony początek wielu moich czytelników i nie spodziewałam się, że po tym zdaniu wszyscy będą rozpoznawać moją radosną twórczość. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że redakcja przepuści to pierwsze zdanie, ale się udało, z czego jestem dumna. W wielu relacjach na Instagramie widziałam, że ludzie zaczynają czytać moją książkę, jest to pierwsze zdanie i zdjęcie. O ile można być dumnym ze zdania z kutasem, to ja jestem z tego zdania bardzo dumna.

EP: To zdanie nie tylko jest przepuszczone, jest nawet wytłuszczone, wyróżnione wersalikami w pierwszym akapicie pierwszego rozdziału tej książki. Czy mogę przeczytać drugie i trzecie zdanie, żeby czytelnicy wiedzieli, co jest dalej, czy zostawiamy to w niedopowiedzeniu, żeby sobie przeczytali?

KB: Możesz przeczytać, bo to naświetla sytuację, w której zostało wypowiedziane to pierwsze zdanie.

EP: Pierwsze zdanie może Was dziwić, jeśli nie czytaliście jeszcze książki Mam coś twojego. Zobaczcie, co się dzieje dalej. To jest książka, przy której, robiąc korektę, śmiałam się od pierwszego zdania do ostatniego, z delikatnymi przerwami w międzyczasie. Uwaga, czytam: „Widzieliście kiedyś kutasa? Pewnie tak. Ale czy widzieliście kiedyś kutasa mierzącego metr siedemdziesiąt? Nie? No to spójrzcie! Właśnie trzymam go mocno za niemyte kudły i wypycham za drzwi mieszkania mojej najlepszej przyjaciółki Emi”. Musicie przeczytać całą książkę!

Powiedz, Kasiu, jak powstają te pierwsze zdania? Czy to jest błysk i wiesz, że tak się zacznie Twoja książka, czy piszesz je na samym końcu?

KB: Nie mam czegoś takiego, że piszę najpierw pierwszych kilka rozdziałów, później koniec, a środek pomiędzy. Nie mam też czegoś takiego, że wracam i uzupełniam książkę o jakieś rozdziały. Wiadomo, że jak czytam gotowy tekst, to zdania uzupełniam, bo stwierdzam, że tutaj fajnie byłoby dodać jakąś myśl, ale generalnie piszę po kolei. Z tymi pierwszymi zdaniami jest dla mnie jak z imionami i nazwiskami moich głównych bohaterów. Dopóki ich nie mam, nie siadam i nie zaczynam pisać. Dla mnie to jest bardzo istotne. Bohater musi się nazywać idealnie, a pierwsze zdanie musi jak najmocniej wyrażać charakter całej historii. Zazwyczaj mi się to udaje. Mam nadzieję, że w każdej książce tak jest, że pierwsze zdanie wprowadza w charakter bohatera, który jest narratorem danego rozdziału. Część książek pisałam tak, że narratorem była jedna osoba, natomiast część tak, że były to zamiennie dwie główne postacie. Pierwsze zdanie Mam coś twojego to jest pełną gębą Kate Summers – ona później przez całą książkę trzyma fason i nie schodzi z tego pierwszego wrażenia, które robi.

EP: To jest niesamowite! Jakbym miała obstawiać, tobym powiedziała, że nad tym pierwszym zdaniem się pracuje, że je dopracowujesz, a to jest jednak taki błysk. Wiesz, że masz pierwsze zdanie, i dalej już idzie.

Jak wybrać imię dla bohatera

EP: Powiedziałaś o imionach… Jak to się robi, żeby imię pasowało do bohatera? Są takie książki, które czytam i wszystko fajnie, ale myślę: dlaczego Ci bohaterowie się tak nazywają…? U Ciebie jakoś to wszystko się splata.

KB: Długo o tym myślę. Jak siadam pisać, to musi być na 100% gotowe. Nigdy nie zdarzyło mi się przy którymś rozdziale nagle zmieniać imienia głównego bohatera czy bohaterki. Oni najpierw żyją w moim szalonym umyśle. Jeszcze tylko brakuje, żebym dodała, że słyszę głosy [śmiech]. Oni żyją w moim umyśle przez dosyć długi czas, bo zanim siądę do pisania, to najpierw tę historię wymyślam, inspiruję się, tworzę, robię notatki w moim zielonym zeszyciku w kratkę. Kiedy już wiem, że mam główny trzon i bohaterów, zaczynam pisać.

Imiona zajmują mi dużo czasu. Robię listę imion, które mi się podobają. Tak jak wspomniałam: bohatera muszę lubić. Nie wyobrażam sobie, żeby miał imię, którego ja nie lubię, które mam nacechowane negatywnie, z którym mam kiepskie wspomnienia, nie podoba mi się jego brzmienie. Robię sobie listę. Czasami, kiedy zaglądają do mnie moje siostry, to robimy wspólnie casting. Ja im podaję dwa, trzy imiona i pomagają mi wybrać. Zrobiłam też kilka razy tak, że kiedy odbywało się rozdanie mojej książki na Instagramie, prosiłam czytelników o propozycję imion dla takiego a takiego charakteru. Spośród ofert wybierałam imię, które według mnie pasowało, bo to oczywiście subiektywne odczucie. Dla mnie to jest bardzo ważne. Naprawdę długo siedzę, myślę, kombinuję. Jak już mam te imiona, to wtedy łatwiej mi wymyślać wydarzenia, zobaczyć to, poczuć.

EP: Nie jestem autorką i ciężko mi sobie to wyobrazić, ale nasunęła mi się analogia do nadawania imienia dziecku. Też czasem wydaje nam się, że może nazwiemy dziecko tak, może inaczej. Potem ono się rodzi i wygląda, jakby miało zupełnie inne imię. Ciężko to wytłumaczyć racjonalnie, dlaczego tak, a nie inaczej. Dlaczego moja córka ma na imię Aniela, a nie Zuzia? Nie wygląda na Zuzię. Być może to coś podobnego. W końcu Ci bohaterowie to są Twoje dzieci. Takie trochę przerośnięte i żyjące swoim życiem, ale jednak dzieci.

KB: Tak, to prawda. Jestem bardzo zżyta z moimi bohaterami. Może to jest jakaś oznaka problemów umysłowych, ale przyznam, że zżywam się z nimi. Imiona muszą być do nich dopasowane, żebym ja też ich lubiła. Czasem bohaterowie mają tylko imiona, nie potrzebuję używać nazwisk. Ale jeśli bohater ma imię i nazwisko, to nad tym nazwiskiem też kombinuję, żeby dobrze brzmiało. Gadam do siebie. Jezu, następne! Masakra! To mnie zdiagnozują po tym podcaście! [śmiech] Mówię do siebie na głos – imiona, nazwiska. Sprawdzam, jak by to brzmiało, gdyby ta książka była czytana na głos. Czasem czytam na głos dialogi. Sprawdzam, czy to brzmi w miarę realistycznie. Czasem jest tak, że czytasz dialog i w Twojej głowie on brzmi jako tako, ale gdy go przeczytasz na głos, to myślisz: „No kto tak mówi!?”. Nie ma takiej opcji. Imiona i nazwiska też sobie powtarzam kilka razy. Jak stwierdzam, że brzmią super, to wtedy jedziemy, piszemy.

Wybór miejsca akcji

EP: A co z miejscem akcji? Nie zawsze jest u Ciebie osadzone w Polsce. Wolisz pisać książki, które dzieją się w Polsce czy za granicą?

KB: To nie jest tak, że wolę. Czasami jest tak, że to miejsce narzuca mi osobowość bohatera albo to, co się wydarza. Kiedy miałam wizję napisania Mam coś twojego, to pierwszą sceną, która do mnie przyszła i była początkiem historii w mojej głowie, była scena, kiedy bohaterka wbiega w ścianę na Kings Cross, więc z automatu miejscem akcji musiał być Londyn. Jeśli chodzi o Świąteczne nieporozumienie, pierwszą sceną, która do mnie przyszła i na której zbudowałam całą historię, było to, że mężczyzna wchodzi do mieszkania i kobieta łoi go w łeb parasolem. Tutaj musiałam połączyć dwóch przybyszów z różnych miejsc, którzy mogliby się z sobą dogadać. Z tego, co się orientuję, to najbardziej popularnym językiem na świecie jest francuski, ale dla mnie zawsze uniwersalny był angielski. Założyłam, że będą mówić po angielsku. Z automatu przyszło mi na myśl amerykańsko-angielskie połączenie, więc też osadziłam akcję w Londynie. Było mi o tyle łatwiej, że akurat wtedy w tym Londynie byłam, więc znałam miasto. Bardziej skupiałam się na tym, żeby poczuć jego klimat i przekazać go w Mam coś twojego i w Świątecznym nieporozumieniu. Mam nadzieję, że mi się udało.

Książki, które dzieją się w Polsce, to Ogrodnik (to książka, która była w „Niegrzecznym boxie”) oraz Szybki i łatwy. W Polsce też dzieje się akcja opowiadania Pożądanie smakuje porzeczkami, które ukazało się w Antologii wakacyjnej. Nie miałam z tym żadnego problemu. Nie mam czegoś takiego, że chcę uciec z Polski, nie chcę o niej pisać, tutaj nie będzie się działa akcja. Nie, absolutnie nie. Jeśli chodzi o Szybkiego i łatwego, to pisałam o szybkich randkach w Polsce, a że organizowałam i prowadziłam szybkie takie randki, nie miałam problemu z odnalezieniem moich bohaterów w tym całym klimacie. Jeśli chodzi o Ogrodnika, to nawet łatwiej było mi pisać o roślinności, którą mogę obserwować na co dzień w naszym kraju, niż wymyślać, co mogłoby rosnąć gdzieś za granicą. Nie znam się totalnie na tych roślinach, które uprawiają Amerykanie czy Anglicy, nie mówiąc o tym, że na tych, które uprawiają Polacy, też się nie znam. Na szczęście świetnie zna się moja mama. Wszystkie informacje, które od niej pozyskałam, uratowały mnie przed oglądaniem godzinami Mai w ogrodzie.

Wątki autobiograficzne

EP: Z mojego punktu widzenia zabrzmiało to bardzo wiarygodnie. Mówi się, że w każdej powieści jest coś z autobiografii. Szczerze mówiąc, bałam się zadać Ci to pytanie, bo w kontekście romansów mówienie o autobiografii może być nieco ryzykowne. Ale już trochę się zdradziłaś z tym organizowaniem szybkich randek. Powiedz: czy rzeczywiście w tych powieściach jest trochę Ciebie, Twojego życia? Czy Twoi znajomi odnajdują się w Twoich bohaterach albo próbują się w nich odnajdywać? Czy raczej życie sobie, a fabuły, które są w Twojej głowie, sobie?

KB: Nigdy nie umieściłam charakteru nikogo z moich znajomych czy rodziny w książce. Bo nie. Głupio byłoby mi pisać o kimś, kto istnieje naprawdę, i później mówić: „Patrz, to Ty!”. A ktoś by stwierdził: „Ja bym tak nie powiedział”. Wolę jednak stworzyć sobie własnego bohatera, za którego będę odpowiedzialna. Siebie oczywiście przemycam. Jestem osobą, która ma do siebie duży dystans i staram się swoje wady, cechy, z których sama się nabijam, przemycić moim bohaterom. Na przykład Holden, który wszystko głaska, sprząta, przesuwa na odpowiednie miejsce, jest pedantem – ma to ode mnie. Jestem okropna w tym temacie. Kiedy z rodzeństwem gramy w Uno, to ja jestem tą osobą, która co chwilę poprawia kupkę kart, żeby leżała równo, bo któraś wystaje. To jest jak choroba. To jest takie silne… No ale nie będę siedzieć i płakać, że muszę wstać z łóżka i domknąć szafę, bo drzwi odstają na dwa milimetry.

EP: Powiedz mi jeszcze, że jak masz w szafie złożone ubrania, to one zawsze są zgięciem w jedną stronę…

KB: Nie. Tu jest oznaka mojego zdrowia psychicznego. W szafie mam bałagan.

EP: O, widzisz. To ja Cię nauczę, bo u mnie wszyscy muszą zginać i układać w odpowiednim kierunku [śmiech]. Kiedyś przyjadę do Ciebie i Ci wszystko opowiem. To będzie kolejny level.

KB: OK. Wchodzę w to! [śmiech]

EP: Wróćmy do książek, bo wchodzimy na bardzo niebezpieczne tematy.

KB: Chciałam dodać, że zawsze jest ten wątek autobiograficzny, mimo że autor czasami może tego nie zauważyć. Książkę tworzy zwykły człowiek. Mam ukształtowany światopogląd, zostałam wychowana w jakichś wartościach, w jakimś tam środowisku. Mam taką, a nie inną logikę, takie, a nie inne poczucie humoru. Bohaterowie, którzy są stawiani w codziennych sytuacjach, najczęściej zachowują się tak, jak zrobiłby to autor. Tak mi się wydaje. Intelekt, emocje, to, kim jesteśmy, w jakiś sposób determinuje to, co jesteśmy w stanie napisać. Wydaje mi się więc, że zawsze wątki autobiograficzne pojawią się w książce.

Napisałam kilka książek dwa lata temu. Zanim wyszły, w tym czasie zdążyło mi się przytrafić coś, co spotkało któregoś z bohaterów. Sprawdzając książkę przed drukiem, myślę sobie: „Rety! Ja rzeczywiście zareagowałam dokładnie w taki sam sposób!”. Staram się nie umieszczać w książkach swoich drastycznych przeżyć. Staram się przemycać te zabawne. Moi znajomi twierdzą, że jestem bardzo zabawną osobą, więc na tym się skupiam – żeby swoje szalone pomysły i poczucie humoru przemycać. Po co mam ludzi denerwować, że mi coś się przytrafiło, skoro ja mogę ich rozbawić tym, że pomyślałam sobie, że fajnie by było władować się w ścianę na dworcu w Londynie?

EP: I dodajmy, że posiadanie sowy nie pomaga przy ładowaniu się w ścianę, nie ma specjalnej różnicy. Chociaż oni tej sowy wtedy nie zdobyli. Kto wie, może z sową by się udało…

KB: Z sową to było tak, że na Kings Cross jest kawałek wózka wystającego ze ściany. Nie między peronami, tylko przy sklepie z gadżetami z Harrym Potterem. Na tym wózku jest klatka, więc sobie pomyślałam, że jak bohaterka zobaczy pustą klatkę, to sobie pomyśli: „Bo nie mamy sowy!”. To wyniknęło z moich szalonych przemyśleń, nagle gdzieś tam pomiędzy tłumem Chińczyków na dworcu Kings Cross w Londynie. Ja tę książkę dopracowywałam, będąc na miejscu.

Najprzyjemniejszy i najtrudniejszy moment pracy nad książką

EP: Który moment przy pisaniu książki jest dla Ciebie najłatwiejszy, a który najtrudniejszy?

KB: Najłatwiejszy i najfajniejszy jest ten moment, kiedy otwieram karton i przytulam pierwszy egzemplarz, ale jeśli chodzi o pisanie, to uwielbiam to robić. Jestem osobą, która lubi wyzwania, trudy, lubi się dowiadywać nowych rzeczy. Jak sobie ubzduram, że mój bohater musi być historykiem i mieszkać w Nowym Jorku, to wiem, że to będzie trudne, skoro nie mieszkam w Nowym Jorku i nie lubię historii. Ale przynoszę z biblioteki 981 stron historii Nowego Jorku i czytam. Nie jest to łatwe, ale mimo wszystko sprawia mi przyjemność, że dowiaduję się czegoś nowego, że pracuję nad bohaterem. Jak będę pisać, to on będzie dopracowany i będzie miał coś oprócz gołej klaty. Stawiam sobie wyzwania przy kreowaniu moich postaci. Dużo czytam, oglądam filmy. jak sobie ubzduram, że bohaterowie muszą sobą coś tam reprezentować, to muszę pozyskać te informacje, umiejętności. To jest fajne. Research traktuję poważnie. Jest to czasochłonne, czasami trudne. Bo jak już sobie coś wymyśliłam, a nagle trafiam na pojęcie albo zagadnienie, którego nie rozumiem i muszę je zgłębić bardziej, niż myślałam, to wiadomo, że wtedy człowiek spręża się i myśli: „Aha, jeszcze to, tamto, może doczytam”. Jesteś psychicznie zmęczona w pewnym momencie, bo to tak, jakbyś się uczyła do egzaminu – pozyskujesz nowe informacje. Mimo wszystko mnie to sprawia przyjemność. Uwielbiam pisać.

Sceny erotyczne

EP: Ale przynajmniej uczysz się z własnej woli i potem przekładasz to na coś, co naprawdę lubisz. Powiedziałaś o klacie… Dochodzimy do pytania, które padało jako pierwsze, kiedy rzucałam temat: będę rozmawiać z Katarzyną Bester o romansach. Sceny erotyczne. Powiedz mi, jak to zrobić, żeby one nie były infantylne, wulgarne. Przyznam szczerze, że jak dochodzi do takich scen, to ja się spinam, zaczynam się denerwować, że zaraz coś nie wyjdzie, zaraz przeczytam coś, co sprawi, że będę zażenowana albo że będę wzdychać: „No nieee, dlaczego?”. Jak to zrobić, żeby one wybrzmiały wiarygodnie? Żebyśmy nie mieli poczucia zażenowania?

KB: Mam wrażenie, że jeśli chodzi o sceny erotyczne, to więcej jest z nimi szumu, niż to wszystko tego warte. Może inny autor odpowie Ci, że musi się napić wina albo coś tam dziabnąć, żeby przez tę scenę przejść. Ale wiadomo, że kiedy piszę romans z elementami erotyki, to takie sceny tam będą, muszę je opisać. Dla mnie najistotniejsze jest to, żeby język, którym się posługuję przy opisywaniu aktu seksualnego, odpowiadał językowi całej historii. Skoro moja Kate Summers przeklina i jest harpaganem, to nie powie, że ktoś dotknął jej kwiatu kobiecości, tylko użyje starego, dobrego słowa „cipka”.

Uważam, że fajnie, że w Internecie pojawia się coraz więcej profili, które uświadamiają ludzi, że seks nie jest złem. Nie jest czymś, czego powinniśmy się wstydzić. Mam wrażenie, że czytelnicy interpretują sceny seksu znajdujące się w książkach jako przejaw demoralizacji autora, że to jest masakra. Jak można o tym pisać? Przecież powinno się chować pod kołdrą, po ciemku, na misjonarza. I tylko w rocznicę ślubu. Właśnie, że nie! Cieszę się, że coraz więcej autorek pisze o seksie i odważnie pokazuje, w jaki sposób można go uprawiać. Oczywiście nie mówię tutaj o scenach gwałtu, wykorzystywania. To jest zawsze zaznaczone w książce, że to jest złe. Natomiast seks za obopólną zgodą między dorosłymi osobami, sprawiający przyjemność, jest tak naturalny i towarzyszy ludziom od wieków, że nie powinniśmy mieć kłopotu z nazywaniem rzeczy po imieniu. Mnie opisywanie scen seksu nie sprawia kłopotu. Nie muszę sobie golnąć, kiedy do tego przystępuję. Część osób mi nie wierzy, ale przysięgam: nie piję alkoholu. Wszystko wymyślam na trzeźwo.

EP: Ty nie musisz. Masz te głosy w głowie. Ty już nie musisz.

KB: Jakbym jeszcze piła, to… chyba założyłabym Kościół! [śmiech] Jeśli chodzi o seks, myślę, że najwięcej do powiedzenia mają osoby, które nie czytają tego typu literatury, bo zakładają, że jeśli książka będzie opowiadać o relacji dwojga ludzi i będą tam sceny seksu, to trafi w nich piorun. To myślenie jest do bani, bo nie każdy musi sięgać po takie książki. Nie mamy prawa oceniać tego, co czytają inne osoby. Jeżeli ktoś lubi przeczytać romans, nie wstydzi się tego przed sobą, ta lektura sprawia mu przyjemność, to proszę bardzo – niech czyta. Istnieją książki, w których są bardzo drastycznie opisywane zabójstwa. „Kryminał, thriller – on jest napisany strasznie, nie czytajcie tego!” No nie, tak się mówi tylko przy romansach i erotykach. Myślę, że problem tkwi w interpretacji, a nie w tym, co autor miał na myśli.

Fajnie, jeśli język odpowiada charakterowi książki. Każdy czytelnik powinien sobie dobierać literaturę adekwatnie do tego, co chce przeczytać, co go nie zgorszy, co będzie odpowiadać jego dobremu samopoczuciu. Jeżeli chcę czytać o kwiecie kobiecości, a sceny seksu mają polegać na tym, że on dotknął jej kolana, a potem jest rano i piją kawę, to sięgam po literaturę obyczajową. Szukam na forach i grupach, jakie autorki oferują taki temat. Jeżeli chcę nazywać rzeczy po imieniu i wiedzieć, co w co się wsuwa i kiedy co z czego wypływa, to sięgam po „grzeszne” książki. Nie ukrywajmy: mamy Internet, dostęp do wiedzy. To nie tajemnica, które książki zawierają sceny seksu. Łatwo można to sprawdzić. Jeśli ktoś się oburza, że w środku był seks, a książka ma z tyłu zaznaczenie, że została wydana przez Niegrzeczne Książki – co ja mogę poradzić…

EP: Nie masz wrażenia, że w języku polskim brakuje słów na opisanie scen seksu? Czy może to jest właśnie kwestia tabu? Nie chcemy pewnych słów czytać i widzieć na papierze.

KB: Wydaje mi się, że to kwestia tabu. Zdarzyło mi się czytać kilka książek po angielsku, ale to wynika z mojej niecierpliwości. Kiedy dorwę pierwszy tom po polsku, a okazuje się, że drugi jest na razie tylko w Wielkiej Brytanii, to kupuję e-book czy też staram się kupić książkę w księgarni językowej. Chcąc nie chcąc, biorę słownik i czytam. Tam się nie używa łaciny. Tam się używa „dicka” itd. Można się rozkręcić, jeśli chodzi o określenia, ale to proste, swojskie wyrazy, a nie określenia anatomiczne. Mam wrażenie, że u nas ludzie wstydzą się mówić o seksie, wstydzą się przyznać, że go uprawiają i że sprawia im to przyjemność. Wstydzą się mówić o problemach, bolączkach seksualnych. Na profilach osób zajmujących się tą branżą można łatwo zaobserwować, z jakimi problemami mierzą się ludzie i jak wstydzą się o tym rozmawiać z partnerem. Próbują znaleźć odpowiedzi w ankietach anonimowych czy pod jakimiś postami. Myślę, że seksualność się rozwija dopiero w naszej mentalności.

Mam wrażenie, że idzie to ku dobremu, bo pojawia się coraz więcej książek o tej tematyce. I mam nadzieję, że w tych książkach będzie zawarta wiedza praktyczna. Wiadomo, nazywamy rzeczy po imieniu, ale ja dużą wagę przykładam do tego, żeby moi bohaterowie się zabezpieczali albo jeśli tego nie robią – żeby to było zaznaczone. Zdaję sobie sprawę, że te książki czytają nastolatki, które zapoznają się dopiero z seksem. Buchną książkę mamie albo z biblioteki wypożyczą. Pod kołdrą w nocy, z latarką, może próbują pierwszych emocji erotycznych poszukiwać w literaturze. Nie chcę im przekazywać głupot. Wystarczy, że usłyszą od babci czy ciotki, że nie, takie głupoty jeszcze nie powinny im się w głowie urodzić. Bardzo często słyszy się, że rodzice, nauczyciele, opiekunowie nie rozmawiają z młodzieżą o seksie. Staram się, żeby moi bohaterowie realnie oddawali te wszystkie sytuacje zbliżeń. Może to nie jest polot, na poezję to nie zakrawa, ale staram się, żeby wszystko było jak najbardziej realne.

EP: Kwestia odpowiedzialności społecznej. Bardzo się cieszę, że o tym wspomniałaś. Może zbyt górnolotnych słów użyłam, ale rzeczywiście, kiedy czytam książki tłumaczone z języka angielskiego, szczególnie romanse z wątkami erotycznymi, mam wrażenie, że tam zawsze musi się znaleźć wątek bezpieczeństwa. W polskich romansach czasem ten temat jest omijany. Tak jak mówisz – złapał za kolano, na drugi dzień obudzili się rano. Nie jest dopowiedziane, co się dzieje w międzyczasie. Tu już nawet nie chodzi o to, żeby zagłębiać się w szczegóły, ale żeby zahaczyć o wątek odpowiedzialności.

KB: Czasami jest też tak, że wchodzi się w szczegóły bardzo, a jest pominięta kwestia antykoncepcji. Mnie się to rzuca w oczy. Część osób, które piszą do mnie, to młodzież. Zakładam, że oni dopiero wchodzą w sferę seksu. Mam poczucie, że powinnam o tym pisać zgodnie z prawdą, jak najbardziej praktycznie. Nie będę wymyślać, że bohaterce głowa się kręci jak u sowy, bo on ją bierze od tyłu, a ona w międzyczasie liże go po szyi. To jest fizycznie niemożliwe, chyba że ktoś jest akrobatą. Czasami czytam takie sceny i mam banię. Myślę: „Ale jak oni to zrobili? Przecież mnie by strzelił jakiś kręg. Jak ona się musiała giąć! Jak on to zrobił, skoro ona stała tutaj, on stał tam? Przecież to by się na siebie nie naszło…”. Ja tak rozkminiam. Mam wrażenie, że niektórzy też tak mogą rozkminiać i że sobie wyobrażają cuda na kiju: że seks to jest doświadczenie metafizyczne, a wychodzi na to, że to jest po prostu seks.

EP: To bolączka redaktorów, bo my, biedni, musimy sobie te wszystkie sceny, które autor napisał, wyobrażać. Pomijam sceny seksu, ale miałam taką sytuację, kiedy bohater dostał strzał w potylicę czy w bok głowy, upadł na twarz. Dziewczyna filigranowa, połowę od niego lżejsza, przewróciła go na plecy. Widziała, jak mu się powieka podnosi. Jak ja sobie to zaczęłam wyobrażać, to nie… No coś tutaj się złego wydarzyło. Bardzo prosimy autorów, żeby starali się sobie wyobrażać te sceny, które opisują, bo my potem musimy to próbować odkręcać.

Kto odpowiada za „majteczki”

EP: Wracając do języka – zacytuję pytanie od moich kursantów z Akademii korekty tekstu: „Kto odpowiada za majteczki? Dlaczego to nie mogą być majtki albo figi, albo inne stringi? Dlaczego we wszystkich romansach są majteczki?”.

KB: W moich nie ma, bo ja uważam, że użycie słowa „majteczki” powinno być karane śmiercią. To jest dla mnie takie obrzydliwe słowo! Nie umiem wytłumaczyć dlaczego, ale jest po prostu tragiczne. Mnóstwo razy się z tym spotkałam i zawsze przewracam oczami, jak widzę te majteczki nieszczęsne. Nie, nie! To jest okropne. Nie wiem, kto to wymyślił, ale na jego miejscu bym się nie przyznawała.

EP: Chyba wszyscy moi kursanci Cię właśnie pokochali. Była taka hipoteza w grupie, że to słowo może oznaczać filigranowość postaci, która te majteczki nosi. Mnie majteczki z niczym się nie kojarzą. Jednak jestem w tej frakcji, która by wystrzelała. Zostańmy przy tym i spuśćmy zasłonę milczenia nad tym tematem [śmiech].

Współpraca z wydawnictwem – jak się przebić ze swoją powieścią

EP: Ten podcast nosi nazwę „Po drugiej stronie książki”, więc na zakończenie chciałabym zahaczyć o sprawę wydawnictw i wydawców. To jest bardzo często zadawane pytanie przez osoby, które aspirują do wydawania książek w wydawnictwach: co zrobić, żeby swoją historią (która będzie się pewnie wypisywała w schemat) zainteresować wydawcę tak, żeby zechciał wydać pierwszą książkę, drugą, trzecią, czwartą, piątą, a może i kolejną?

KB: Wydaje mi się, że to jest kwestia trafienia na redaktora, który mógłby być naszym czytelnikiem. Ja miałam to szczęście, że kiedy wysłałam swoją pierwszą książkę, trafiłam na redaktorkę, z którą świetnie się dogadywałam. Przypuszczam, że gdyby nie to, tobym dłużej szukała wydawcy, a ta pierwsza książka nie trafiłaby na półki księgarni. Myślę, że to jest kwestia poszukiwania, niepoddawania się. Nie oszukujmy się – książka, leżąc w szufladzie czy siedząc sobie wygodnie na naszym dysku komputerowym, sama się nie wyda. To jest moment odwagi. Mam gotowy tekst i klikam „Wyślij maila”.

Uważam też – być może zostanę za to ukamienowana – że jeśli ktoś ma problem z poprawnym sformułowaniem zdania lub jakiejkolwiek wypowiedzi pisemnej, nie powinien się brać za pisanie. Myślę, że umiejętność posługiwania się językiem polskim, bezproblemowe tworzenie wypowiedzi ustnych czy pisemnych, to taka cecha, którą autor powinien posiadać. I tyle. Jeżeli mamy łatwość w tworzeniu tekstu – wiadomo, że korektę, kropki, przecinki czy przestawianie części zdania zrobi fantastyczna Ewa Popielarz – jeżeli mamy tekst, który brzmi dobrze po polsku, fabuła trzyma się kupy, to należy go wysyłać do wydawnictw, aż trafimy tam, gdzie ktoś dostrzeże potencjał. Jeżeli ktoś go nie dostrzeże, to wysyłamy do kolejnego wydawcy. Mnie się wydaje, że autorzy powinni traktować wydawców jak współpracowników. Wybrać kogoś, kto razem z nimi wyda książkę. Wiele osób, z którymi rozmawiam, traktuje siebie jak takie kopciuchy, które mają wykonać robotę za darmo. Mam tekst, ale nie wiem, czy go wyślę, czy ktoś go zechce wydać. Trzeba się trochę docenić! Mamy tekst i skoro nie skasowaliśmy go z dysku, nie spaliliśmy na stosie, to znaczy, że gdzieś tam w głębi w niego wierzymy. Trzeba znaleźć po tej drugiej stronie redaktora, który też w ten tekst uwierzy. Może to być żmudna, długa droga, ale zawsze się opłaca.

EP: Odwaga i inicjatywa. Niesamowicie ważna sprawa również w zawodzie korektora.

Powtarzam to młodym korektorom – młodym stażem i młodym duchem, a czasem też młodym wiekiem. Wysłanie jednego maila z propozycją współpracy to jest jeszcze nic. Jak wyślesz sto pięćdziesiąt i nikt nie odpowie, to wtedy trzeba się będzie zastanowić, nad czym jeszcze warto popracować. Inicjatywa to jest naprawdę coś, o czym warto pamiętać. Nie zrażać się, jak jedna osoba nie odpisze, druga odpowie, że nie. Może trzecia, czwarta, piąta albo sto piąta odpowie i okaże się, że to jest ta wymarzona współpraca.

Współpraca z redaktorem

EP: Jak to jest ze współpracą z redaktorem? My spotykamy się na etapie korekty. Zawsze robię korektę Twoich książek wieczorem. Biorę laptop i ziszczam sen o pracy korektora, to znaczy: siadam sobie w fotelu albo pod kołderką i czytam książkę. Tu poprawię jeden przecinek, tutaj poprawię literówkę. Wiele zmian nie ma. Zastanawiam się, jak to jest na etapie pracy redakcyjnej. Po części odpowiedziałaś na to pytanie, ale niech to jeszcze raz wybrzmi. Czy zostawiasz dużo do zrobienia redaktorowi, czy starasz się, żeby teksty były tak dopracowane, by redaktor tam już wiele pracy nie miał?

KB: Jeśli chodzi o redakcję językową, to przyznam szczerze, że dostawałam maile od redaktorek, że fajnie się z tym tekstem pracuje, bo nie ma dużo do roboty. Zawsze miałam łatwość w tworzeniu wypowiedzi pisemnych. Już od szkoły podstawowej. Różne wypracowania, rozprawki na języku polskim – mnie to nigdy nie sprawiało kłopotu. Zawsze lubiłam mówić, pisać. Przez kilka lat prowadziłam radio na uniwersytecie. Zawsze gdzieś ta wypowiedź ustna czy pisemna ze mną była. Nigdy nie miałam kłopotów, żeby ująć słowa w odpowiednią formę. Wiadomo, że człowiek się uczy całe życie. Ja też czasami odkrywam jakieś ciekawostki, na przykład, gdzie powinno stać „się” czy za czasownikiem, czy przed. Chociaż zauważam, że to bardzo często wynika z lokalizacji, czyli z regionu, w którym mieszka redaktor. Czasami ja ujmę to tak, redaktor przestawi, a później Ty dajesz to słówko w pierwotne miejsce. Uczę się cały czas. Mnie to interesuje bardzo. Mnie kręci taka forma tekstu, więc zawsze jestem namolna. Dopytuję, dlaczego tak, a nie inaczej, żeby wpoić to sobie i wiedzieć.

Wielu redaktorów mi powtarza, że z tekstem nie było dużo pracy. Jestem parszywą perfekcjonistką, więc swój tekst czytam ze trzy razy, zanim go wyślę. Jak siadam do pisania kolejnych rozdziałów, to czytam te, które już mam, i zawsze jakąś literówkę wyłapię. Czasami dopiero po składzie widać, że wyrazy są za blisko siebie. Jak się czyta tekst, to człowiek w ogóle nie zwraca na to uwagi. Sprawdzam tekst, później go czytam jeszcze raz przy korekcie autorskiej, później czytam równo z Tobą, po składzie, w trakcie korekty. I jeszcze czasami jest tak, że czytam go przed samym drukiem, bo sprawdzam, czy jakiejś kropki lub przecinka gdzieś nie pominęłam. To nie jest tak, że próbuję kogoś przyłapać na błędzie. Nie. Absolutnie. Wychodzę z założenia, że skoro mam opcję przeczytania tekstu – a nie oszukujmy się, to zawsze autorowi zależy najmocniej – i dopatrzenia się drobnego błędu, na przykład braku entera, myślnika, pauzy, półpauzy, to sprawdzam te teksty tyle razy, ile mogę. Już czasami ledwo widzę na oczy, ale zawsze to robię, bo wiem, że jeżeli ja tego nie zrobię, to później nie będę mogła mieć do kogokolwiek pretensji. Mogłam to sprawdzić, a że nie chciało mi się, bo leciało coś w telewizji, to mój problem. Zazwyczaj dwa, trzy razy tekst sprawdzam, zanim pójdzie do druku, żeby później sama do siebie nie mieć pretensji: „Głupia kobieto! Dlaczego tego nie przeczytałaś?”.

EP: Zawsze mówię, że to jest współpraca. Gramy wszyscy do jednej bramki – redaktor, autor, korektor, wydawca, redaktor prowadzący. Nikt nikomu nie wytyka błędów. Błędów przeoczonych czy zrobionych nie wypomina się. Wszyscy staramy się sprawić, żeby ten tekst był jak najlepszy.

Czy na etapie pisania pracujesz czasem z beta readerami, czy dajesz komuś do skonsultowania jeden rozdział, dwa rozdziały, pół książki? Czy to jest zupełnie Twój tekst i on może zostać wypuszczony dalej w świat, dopiero jak Ty uznasz, że to jest już to.

KB: Zazwyczaj jest tak, że kończę pisać tekst, sprawdzam, jak dla mnie wygląda, i wtedy wysłałam do wydawnictwa. Nigdy nie robię tak (poza jednym wyjątkiem), że podpisuję umowę, mam deadline i ten tekst tworzę. Ja jestem straszna zosia samosia. On musi być cały mój. Nie mogłabym przeżyć, gdybym była w połowie pisania tekstu, a redaktor by mi powiedział: „Ta bohaterka źle myśli. Niech ona zrobi tak i tak”. Nie! Ja wiem, jak ona ma zrobić, bo to moja logika i mój światopogląd. Ja zawsze robię tak, że jak już mam gotowy tekst, to wtedy szukam dla niego wydawcy.

Chcę jeszcze powiedzieć o tym wyjątku. Wyjątkiem, kiedy miałam deadline, był Ogrodnik, bo to była seria pisana na zlecenie Niegrzecznych Książek, kolekcja dla Taniej Książki początkowo. Miałam wtedy deadline.

Jeśli chodzi o beta readerów, to pisałam swojego czasu taką historię – aktualnie szukam dla niej wydawcy. To jest coś innego niż romans, erotyka, więc moje dwie bardzo bliskie koleżanki czytały ten tekst, bo byłam ciekawa, czy on kobiety zainteresuje. Były takimi królikami doświadczalnymi. Niedawno zaczęłam pisać thriller. To mój pierwszy thriller. Mam wizję, pomysł, bohaterów, wiem, jak się nazywają, wiem, gdzie rzecz się będzie działa. Wybrałam sobie dwie koleżanki, którym wysłałam dwa pierwsze rozdziały, żeby przetestować na nich bezczelnie, czy to będzie wciągające. Będę więc tutaj miała beta readerów, bo to jest mój pierwszy thriller, a wiem, że one czytują takie książki. Sprawdzę, czy to jest wciągające, ciekawe, w którym momencie się domyślą, kto zabił. Bezczelne to z mojej strony, ale tak będę robiła.

Plany na przyszłość

EP: Jesteś taką samodzielną autorką: nie dość, że samodzielnie piszesz, to jeszcze samodzielnie tę naszą rozmowę prowadzisz. Nie wiem, czy zauważyłaś, że uprzedzasz prawie wszystkie moje pytania. Odpowiedziałaś mi właśnie [śmiech] na pytanie, które chciałam zadać na wielki finał: czy zobaczymy Cię w jakichś innych gatunkach? Thriller się szykuje. A czy coś jeszcze innego masz w zakamarkach umysłu?

KB: Bardzo możliwe, że coś mi się nagle urodzi. Ten thriller bardzo długo za mną chodził, ale też musiałam się do niego przygotować, więc przeczytałam sporo książek odnośnie do badania zwłok, miejsca ich znalezienia, pracy techników na miejscu zbrodni. Może to kolejne znamiona moich problemów psychicznych, bo mnie interesuje zawsze temat seryjnych morderców, zabójstw. Uwielbiam thrillery, seriale kryminalne. To od zawsze mnie kręciło. Czytałam też książki o różnych przypadkach, kiedy seryjni mordercy zostali złapani. Wchodziłam w ten klimat. Przeczytałam kilka thrillerów, żeby sprawdzić i wiedzieć, co jest na rynku. Żeby nieświadomie nie popełnić „plagiatu”, bo wymyślę sobie jakąś historię, a okaże się, że ktoś zrobił w 90% coś podobnego, a ja o tym nie wiedziałam. Byłoby mi głupio. Szkoda mojej pracy. Czytałam też kilka thrillerów, żeby sprawdzić, jakie rozwiązania zostały zastosowane. Przygotowywałam się długo i niedawno zaczęłam pisać. Mam nadzieję, że jak go skończę, to mi się spodoba, i że ktoś go wyda. Wtedy zobaczycie mnie w tej nowej odsłonie. Tej kryminalnej.

EP: Będą w tym thrillerze jakieś sceny erotyczne albo chociaż poczucie humoru?

KB: Scen erotycznych nie będzie. Jeśli chodzi o poczucie humoru, to ja się tego nie pozbędę, ale będzie ono delikatne, subtelne. Zależy mi na tym, żeby w moich książkach przemycać codzienność, normalnych ludzi, którzy w różnych sytuacjach reagują jak najbardziej naturalnie. Słyszy się takie akcje, że ktoś jest w żałobie, a nagle zaczyna się śmiać. Ktoś idzie ulicą, coś sobie głupiego przypomni i się sam do siebie uśmiecha. Ktoś nagle zaczyna płakać, nikt nie rozumie, o co chodzi, a on jakąś emocję w sobie wyzwolił na widok czegoś – czy to słuchając muzyki, czy oglądając taniec. Nie rozumiem ludzi, którzy płaczą, oglądając taniec, ale rozumiem, że ktoś może odczuwać takiego rodzaju emocje. Mnie się to nigdy nie zdarzyło. Staram się różne ludzkie odruchy, niekoniecznie rozumiane przez wszystkich, też przemycać w książkach. Mimo że to będzie thriller i będzie trup, to poczucia humoru nie zabraknie, bo moi bohaterowie są tylko ludźmi. Detektyw pracujący przy śledztwie też rzuci żartem do kolegi. To, że pracuje ze zwłokami, nie znaczy, że musi chodzić smutny i płakać. Takie ludzkie odruchy będę się starała we wszystkich moich historiach przemycać. Ale ta książka nie będzie zabarwiona erotycznie.

EP: Już przebieram nóżkami i ustawiam się w kolejce do korekty. Mam nadzieję, że szybko skończysz, szybko znajdziesz wydawcę i będziemy mieli szybko okazję, żeby tę książkę przeczytać.

Tymczasem zapraszamy wszystkich słuchaczy podcastu do czytania Twoich romansów, które do tej pory się ukazały. Kilka tytułów wymieniłyśmy. Wszystkie znajdą się na stronie pod odcinkiem dziewiętnastym tego podcastu. Wszystkie podlinkuję, żebyście mieli okazję zapoznać się z niedocenianym, ale mającym bardzo duży potencjał gatunkiem, jakim jest romans. A Tobie, Kasiu, bardzo, bardzo dziękuję za tę rozmowę.

KB: Ja również Ci dziękuję i pozdrawiam wszystkich, którzy będą nas słuchać, i wszystkich, którzy czytują romanse lub mają zamiar je czytać.

EP: Pozdrawiamy i życzymy udanej lektury.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *