Zawód: redaktor

5 mitów o pracy korektora

5 mitów o pracy korektora

„Ty to masz fajnie, czytasz sobie książki i jeszcze Ci za to płacą” – tego mitu obalać nie będę, bo jest w nim sporo prawdy. Wystarczy zdobyć wiedzę i doświadczenie (co może potrwać kilka lat), przejść pomyślnie testy rekrutacyjne do jakiegoś dobrego wydawnictwa beletrystycznego (o ile akurat będą tam szukać współpracowników) i to marzenie może się spełnić. Praca redakcyjna nad książką, nawet popularną powieścią, wymaga sporo skupienia i pełnego zaangażowania, ale korekta, czyli czytanie tuż przed wydrukiem, to już zupełnie inna bajka. Po dobrze zrobionej redakcji bywa, że korektor może oddać się czystej przyjemności czytania prozy i tylko raz na jakiś czas poprawić przecinek albo skorygować niefortunne sformułowanie. Ale to tylko jeden z (nie)mitów o pracy korektora. Jak brzmią pozostałe?

5 mitów o pracy korektora mit 1

Mit 1. Korektor musi bywać osobiście w wydawnictwie

Nic bardziej mylnego. Aktualnie współpracuję z wydawnictwami z Krakowa, Warszawy, Białegostoku i innych miast w całej Polsce. Z częścią redaktorów prowadzących kontaktuję się telefonicznie, ze wszystkimi – mailowo. Bywa, że przez lata nie zamieniamy ani słowa przez telefon. Nie jest to potrzebne. Korektor pracuje na komputerze i wszystkie potrzebne pliki może otrzymać i wysłać przez Internet. Jeśli woli przygotować korektę na wydruku, może ją dostarczyć do wydawnictwa pocztą (jeśli jest na to czas, a zazwyczaj nie ma) albo zeskanować. Oczywiście wizyta w biurze, gdy mieszka się blisko, jest zawsze dobrym pomysłem, ale raczej w celach towarzyskich, niekoniecznie zawodowych.

5 mitów o pracy korektora mit 2

Mit 2. Korektorzy pracują na umowach śmieciowych

Rzeczywiście najczęstszą formą rozliczania się z korektorami zewnętrznymi jest umowa-zlecenie albo – jeszcze lepiej – faktura wystawiona przez korektora z własną firmą. W każdym razie o umowie o pracę można tylko pomarzyć. Na etacie w wydawnictwie pracuje zazwyczaj jedynie kilka osób i są to redaktorzy prowadzący/inicjujący, czyli tacy, którzy zarządzają całym procesem wydawniczym.

Nie znaczy to jednak, że korektorzy są na straconej pozycji. Kiedy Twoja praca nabierze znamion regularności, pomyśl poważnie o założeniu działalności gospodarczej. Rozliczanie się z osobami prywatnymi będzie wtedy łatwiejsze (po prostu wystawisz im fakturę), a dla firm i wydawnictw Twoje usługi staną się bardziej konkurencyjne – każdy pracodawca woli otrzymać fakturę za wykonaną pracę niż wystawiać umowy, a potem martwić się o PIT-y i inne formalności.

Jest jeszcze forma pośrednia. Jeśli mierzi Cię perspektywa pracy na osobnych umowach, a masz obawy przed założeniem działalności, możesz skorzystać z usług inkubatorów przedsiębiorczości. Za ich pośrednictwem wystawisz zleceniodawcy fakturę, więc znów – będziesz bardziej konkurencyjny. Haczyk polega na tym, że inkubator pośredniczy również w odbiorze wynagrodzenia, opłaca od niego podatki, ale i pobiera prowizję. Choć trzeba przyznać, że jest ona zwykle mniejsza niż comiesięczny haracz – wróć! – comiesięczna pełna składka ZUS.

5 mitów o pracy korektora mit 3

Mit 3. Znaki korektorskie to przeżytek

Znam korektorów, którzy nigdy nie korzystali ze znaków korektorskich. Ale wiąże się to z nieustanną pracą przy monitorze. Jestem zdania, że kiedy tylko jest taka możliwość, należy tekst drukować i czytać go na papierze*. Po pierwsze – mam przekonanie, że czytając w ten sposób, widzimy więcej. Po drugie – wzrok ma okazję odpocząć, a pracę można zabrać ze sobą do parku albo do tramwaju czy pociągu (nawet tego mniej nowoczesnego, bez gniazdka na zasilacz laptopa).

W praktyce wygląda to tak, że korekty na papierze przygotowuję tylko w przypadku ostatniego czytania książek. Wszystkie krótsze formy, które otrzymuję w PDF-ach, czyli np. ulotki, okładki płyt, krótkie broszury lub nawet czasopisma, sprawdzam na komputerze. Zmian w takich tekstach nie ma wiele, a tło często wypełnione jest grafikami w różnych kolorach i naniesienie korekty cienkopisem byłoby czysto technicznie trudne do zrobienia.

* Ten artykuł powstał w listopadzie 2017 roku. Dziś, kiedy go edytuję, zbliża się jesień roku 2021, więc minęły cztery lata. Od dawna już nie drukuję książek i nie przygotowuję korekt na papierze. Zaopatrzyłam się w duży monitor i mam wrażenie, że w ten sposób widzę nawet więcej niż na papierze.

Ale o znakach korektorskich nie zapomniałam. Przydają się nawet do nanoszenia korekty na PDF-y – chociażby po to, żeby zaznaczyć podział akapitu albo zwiększenie/zmniejszenie światła między blokami tekstu.

5 mitów o pracy korektora mit 4

Mit 4. Łatwiej poprawiać beletrystykę niż książki naukowe

Łatwiej czytać beletrystykę niż książki naukowe, ale z korektą nie ma to nic wspólnego. Byłam korektorem już kilka lat, kiedy po raz pierwszy wysłałam CV do wydawnictw beletrystycznych. Wiele z nich mi odpisało i przesłało próbkę tekstu do korekty. Zadowolona wykonałam zadanie i już się zastanawiałam, jak pogodzę współpracę z tyloma wydawnictwami, kiedy nagle na moją młodą korektorską głowę został wylany kubeł zimnej wody. Pierwszy, drugi, a potem trzeci i kolejne. Próbki wracały z poprawkami redaktorów i informacją, że umiem za mało, żeby mogli nawiązać ze mną współpracę.

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o moich początkach w pracy korektorki, zapraszam Cię do wysłuchania odc. 13 podcastu Po drugiej stronie książki.

Po latach wiem, że mieli rację. Naprawdę nie nadawałam się wtedy do pracy przy beletrystyce. Musiałam jeszcze wiele lat ćwiczyć, poprawić setki tekstów i przeczytać kolejne setki książek, żeby poczuć się pewniej. Dlaczego? Tekst w wydawnictwie naukowym przed korektorem czyta zazwyczaj redaktor merytoryczny. Nie trzeba się więc martwić treścią artykułu czy monografii, choć oczywiście wszystkie fakty, daty i pojęcia należy sprawdzić. A język naukowy jest bardzo hermetyczny, zbliżony do takiego, jakiego uczono nas w szkole. Niemal każdy, kto ma pojęcie o ortografii, interpunkcji i stylistyce, będzie umiał poprawić taki tekst. Z kolei zredagowanie i korekta powieści, tak żeby dobrze się ją czytało, żeby dialogi nie raziły sztucznością i żeby język nie zabił fabuły – to naprawdę trudna sztuka. Wystarczy, że przypomnisz sobie, ile słabo napisanych książek w życiu zdarzyło Ci się przeczytać, a znajdziesz potwierdzenie dla tej tezy.

5 mitów o pracy korektora mit 5

Mit 5. Korekta to praca dla humanistów

Zależy, jak zdefiniujemy humanistę. Ci renesansowi nie tylko pisali teksty i komponowali muzykę, ale też budowali maszyny latające i zajmowali się anatomią. Oczywiście dziś ten podział jest wyraźniejszy – kto umie liczyć, zostaje inżynierem; kto umie czytać, idzie na polonistykę. Ale jako umysł ścisły z urodzenia, a humanistka z wyboru będę się zawsze upierać przy tym, że logiczne myślenie i precyzja są w pracy korektora nie tylko przydatne, ale wręcz niezbędne. Bujający w obłokach humanista może będzie dobrym autorem, ale z korektą tekstu może sobie nie poradzić.

Korektor musi być świadomy mnóstwa zasad rządzących językiem polskim i składem publikacji. Musi zapamiętywać fakty i rozwiązania zastosowane w tekście, żeby zweryfikować, czy są wprowadzone konsekwentnie. Oczywiście polot i umiejętność tworzenia pięknych zdań bardzo mu się przydadzą, szczególnie w beletrystyce, ale i bez tego można sobie poradzić w tym zawodzie. Ktoś przecież musi wykonywać korekty tekstów marketingowych, biznesowych czy inżynierskich. Jeśli mdlejesz na widok cyfr, biologia i geografia były Twoją największą zmorą w szkole, a o fizyce wolisz nawet nie wspominać – zastanów się trzy razy, zanim zdecydujesz, że korekta to zawód dla Ciebie. Korektor musi być lepszy niż papież – nie tylko nieomylny, ale i wszechwiedzący.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *